Jak przykleić sztuczne rzęsy? Kępki Perhaeps

Piękne rzęsy to marzenie wielu kobiet, w tym i moje. Niestety matka natura nie obdarzyła mnie takimi, jakbym chciała, ale od czego są różne gadżety :) Dzięki sztucznym rzęsom możemy zmienić swój makijaż nie do poznania, wystarczy dosłownie kilka ruchów. Możemy dodać spojrzeniu kobiecości i wdzięku, albo wręcz przeciwnie - teatralnej elegancji. Sztuczne rzęsy są fajnym rozwiązaniem nie tylko na wesele, Sylwestra czy od święta, ale także na co dzień. Wystarczy nabrać odrobinę wprawy, poćwiczyć i cieszyć się efektami. Jak założyć sztuczne rzęsy?



Jak przykleić kępki rzęs?

Najbardziej ujęły mnie właśnie kępki Perhaeps. Posiadam opakowanie, w którym znajdują się trzy rozmiary, dzięki czemu możemy idealnie dobrać wielkość kępek i przykleić je w odpowiednie miejsca. Przyda się pęsetka i oczywiście klej - tutaj mamy go w zestawie. Kępki przyklejamy przed lub już po wykonaniu makijażu, jednak jeszcze przed tuszowaniem rzęs. Osobiście najbardziej lubię po - wtedy widzę, w którym dokładnie miejscu powinnam je przykleić.


Klej jest czarny, dzięki czemu kompletnie nie widać go w gotowym makijażu. Zaczynamy od dobrania rozmiarów kępek i zaplanowania miejsc doklejenia. Po dobraniu kępek łapiemy je delikatnie pęsetką, a następnie na samą końcówkę aplikujemy klej w niewielkiej ilości. Następnie czekamy kilkanaście sekund, aby klej lekko stężał. Dopiero wtedy doklejamy kępki do naszych naturalnych rzęs przy samej ich linii, wsuwając je delikatnie między nasze rzęsy. Nie doklejamy kępek do powieki.


Jak zdjąć sztuczne kępki rzęs Perhaeps?

Klej Perhaeps po stężeniu staje się elastyczny, trochę przypomina gumę, dzięki czemu zdjęcie kępek jest bardzo proste. Możemy użyć płynu do demakijażu i wacika - bardzo delikatnie pocieramy wacikiem od góry do dołu, rzęsy powinny zostać na waciku. Możemy także zdejmować kępki pęsetką, jednak należy bardzo uważać, aby nie powyrywać swoich rzęs, dlatego jestem zwolenniczką pierwszej metody.


Kępek można użyć kilka razy, przynajmniej ja używam ich ok. trzy razy, po czym wyrzucam. Po każdym zdjęciu - o ile się nie odkształciły i nadal wyglądają idealnie - dokładnie czyszczę je z gumowatego kleju (przy pomocy pęsetki) i odkładam do pojemniczka.


Bardzo podoba mi się efekt kępek, który jest bardzo naturalny i komfortowy podczas noszenia. Kępek kompletnie nie czuję na powiece, nie przeszkadzają mi mrugać ani nie zaczepiają o włosy. Efekt możecie zobaczyć na zdjęciu powyżej. Podoba Wam się?


Jak przykleić sztuczne rzęsy na pasku?

Rzęsy wyciągamy delikatnie pęsetą z opakowania, a następnie przykładamy do powieki i sprawdzamy, czy pasek nie jest za długi. Jeśli uznamy, że rzęsy wychodzą poza oko musimy dociąć pasek - zawsze od zewnętrznej strony. Na ten moment Perhaeps ma w repertuarze siedem różnych efektów rzęs, więc jest w czym wybierać.


DONN to idealny model na co dzień, bardzo naturalny. Zapewnia wyraziste spojrzenie i ładnie dostosowuje się do każdego kształtu oczu.
LADY gwarantuje za to spojrzenie lekkie, ale zalotne. Model idealny na randkę! Naturalnie cieniowane włoski sprawią, że On nie zorientuje się, iż coś poprawiałyście.
QUEEN to propozycja wieczorowa, efektowna, idealna na Sylwestra. Przykuwają uwagę i powiększają oko.


Tutaj przyklejam model Queen. W zestawie również znajdziemy klej, tym razem biały - po stężeniu będzie przezroczysty i niewidoczny. Aplikujemy dokładnie klej w niewielkiej ilości na pasek i odczekujemy kilkanaście sekund. Po tym czasie klej nabiera lepkości, co umożliwi przymocowanie paska w miejscu, w którym chcemy. Najlepiej przy pomocy pęsety lub specjalnego aplikatora przykładamy na środek powieki środkową część paska, starając się zrobić to jak najbliżej linii naszych rzęs. Następnie dociskamy lewy i prawy koniec paska. Czekamy chwilę, aby upewnić się, że rzęsy trzymają się skóry. Po aplikacji możemy nałożyć jeszcze tusz do rzęs, który połączy sztuczne włoski z naturalnymi. Możemy także użyć zalotki, dzięki czemu nasze rzęsy będą podkręcone w podobny sposób jak te sztuczne.


Jak zdjąć rzęsy i jak się je nosi?

Paski rzęs są dość elastyczne, jednak jeszcze kilkanaście/kilkadziesiąt minut po aplikacji czuję je na powiekach. Po tym czasie przyzwyczajam się i nie przeszkadzają mi. Zdejmujemy je przy pomocy pęsety podważając zewnętrzną część paska i delikatnie ciągnąc ku wewnętrznemu kącikowi. Rzęs można używać wielokrotnie, dlatego po zdjęciu należy dokładnie oczyścić je z resztek kleju i schować do pudełeczka. Poniżej efekt w jednym z makijaży wraz z użytymi kosmetykami.


Na Facebooku rzęsy do wygrania!

Nic nie trzeba udostępniać, jedynie polubić strony i odpowiedzieć na proste pytanie. KONKURS

Czy Wy też lubicie sztuczne rzęsy? Który model najbardziej Wam się podoba?

Ulubione kosmetyki do makijażu / Wyzwanie Trusted Cosmetics

Kolejny tydzień akcji poświęcony został makijażowi. Z moich obserwacji wynika, że posty poświęcone tej tematyce są często odwiedzane, a to świadczy o tym, że są one dla nas, kobiet, interesujące. Stwierdziłam jednak, że nie pokażę Wam wszystkich moich zapasów, a uraczę jedynie ulubionymi wybrańcami. Są to kosmetyki dla mnie wyjątkowe - aktualnie używam ich bowiem stale, codziennie, najczęściej, a to już o czymś świadczy jak mniemam :) Zapraszam.


Lirene, Podkład No Mask: nie byłam go szczególnie ciekawa, nawet Ania Orłowska, która prezentowała go na Meet Beauty Conference niespecjalnie mnie do tego przekonała. Przez to przeleżał ok. dwa miesiące po konferencji zanim go otworzyłam i z jednej strony żałuję, że tak późno, ale z drugiej się cieszę, bowiem początek lata to idealny okres dla tego podkładu. Przede wszystkim daje on niesamowity efekt: matuje i nawilża jednocześnie, dotąd nie spotkałam się z takim działaniem w kolorówce! Skóra przez o wiele dłuższy czas pozostaje matowa, a błyszczenie ujarzmione. Nie jest to co prawda cały dzień, nawet po przypudrowaniu, ale jako posiadaczka tłustej cery wcale tego nie oczekuję, wiem, że to mało prawdopodobne. Drugim powodem, z którego się cieszę, że otworzyłam go później jest odcień - nie nadaje się dla bladolicych, więc dopiero kiedy lekko się opaliłam ładnie stapiał się z moją cerą. Nie jest to podkład mocno kryjący, raczej przypomina kremy BB, ale efekt można stopniować. Na skórze wygląda bardzo naturalnie, więc z przyjemnością używam go na co dzień - szybko się nakłada, nie tworzy smug, współpracuje z każdym pudrem i kremem na dzień. Jedyne co mnie denerwuje to brak pompki, bo konsystencja jest mocno płynna i wylewanie go na rękę jest niehigieniczne i powoduje szybsze zużycie.

Deni carte, Puder ryżowy: kolejny mój hit! Pisałam o nim TUTAJ. Bardzo fajnie matuje i jest całkowicie transparentny. Łatwo stapia się z cerą, nie waży podkładu, współpracuje z każdym pędzlem. Ma króciutki skład i fajne opakowanie, choć bardzo brakuje mi w nim stopera, dzięki któremu nie rozsypywałby się w środku.

Bell, Korektor Multi Mineral: używam go od dawna, posiadam oba odcienie. Ładnie ukrywa cienie pod oczami, choć nie jest mocno kryjący, raczej jakby odbijający światło, nie wchodzi w zmarszczki i jest niesamowicie wręcz wydajny. Wygodny aplikator nabiera idealną ilość produktu, a sam korektor dobrze się łączy z wszelkimi podkładami czy kremami.

Wibo, Róż Blush Creme: odkryłam go dzięki Mazgoo i natychmiast kupiłam. Nie da się zrobić nim sobie krzywdy, co jest idealnym rozwiązaniem dla mnie, gdy próbuję stworzyć sensowny makijaż o 7:00 rano, mając na niego góra 7 minut :) Ładnie się stapia z podkładem i dodając kolejne warstwy mogę podkreślić na szybko policzki lub tylko musnąć je kolorem. Nie daje mocnego efektu, nie jest przesadnie napigmentowany, więc posiadaczki ciemniejszej cery mogą go zwyczajnie nie widzieć na skórze, ale bladym polecam. Jedyne co mnie martwi i irytuje to brak składu. Lubię wiedzieć co nakładam na skórę i koniec. 

Earthnicity Minerals, Puder rozświetlający: przepiękny rozświetlacz, subtelny, ale widoczny na twarzy. Gdy się spieszę i chcę podkreślić na szybko grzbiet nosa czy kości policzkowe jest niezastąpiony! Wydajność miniatury jest niesamowita, nie wiem kiedy go zużyję, oby nigdy :)


Wibo, Baza pod cienie: niezastąpiona, wydajna, tania i skuteczna. Przedłuża trwałość cieni od rana do wieczora, sprawia, że nic się nie roluje i nie ściera. Jedyne o czym należy pamiętać to rozprowadzenie jej naprawdę cieniuteńką warstwą. Słoiczek jest średnio wygodny, ale obecnie zużywam drugi, więc widocznie się przyzwyczaiłam. Obecnie rzadko z niej rezygnuję, gdy nakładam cienie.

Annabelle Minerals, Cienie do powiek Vanilla oraz Candy: moje kolejne hiciory! Uwielbiam je do tego stopnia, że używam obecnie prawie codziennie. Świetnie się blendują z każdym możliwym innym cieniem, wygodnie się rozprowadzają i są bardzo trwałe. U mnie bez bazy rolują się dopiero popołudniu czyli o wiele później niż większość konkurencji. Vanilla to przepiękny rozświetlający, satynowy odcień, którego lubię także używać jako rozświetlacza, natomiast Candy to subtelny, zgaszony róż z odrobiną pomarańczu, coś niesamowitego. W planach mam kolejne odcienie.

Makeup Revolution, Paleta What You Waiting For?: cudne odcienie na co dzień. Znajdziemy tu zarówno maty jak i perłowe odcienie, dzięki czemu z łatwością można przy jej pomocy stworzyć różnorakie makijaże oka. Wszystkie świetnie się ze sobą łączą, są bardzo kremowe w konsystencji i dość trwałe. To taka paleta, którą warto po prostu mieć.


Automatyczne, miękkie kredki do oczu: lubię je, jak widać. Co ciekawe nie mam obecnie czarnej i wcale mi jej nie brakuje. Równie dobrze wygląda na moim oku ciemny granat lub szary, a jeśli mam ochotę na czerń używam eyelinera. Na co dzień jednak miękka, lekko roztarta kredka jest dla mnie wybawieniem, bowiem szybko i na długo podkreśla kontur oka. Nie trzeba jej temperować, nie drapie, gładko sunie po powiece. Moje ulubione kredki to te marki Avon, natomiast Kobo i Bell są twardsze niż bym oczekiwała i przez to potrafią się łamać. Golden Rose mam tylko jedną, ale na pewno nabędę kolejne. Moim ostatnim odkryciem jest szary odcień od Wibo - tani, a dobry!


Tusze Eveline i Kobo: moi ostatni ulubieńcy, niestety oba już praktycznie wykończyłam. Kobo to limitka, a szkoda, bo dzięki niemu polubiłam silikonowe szczoteczki! Oba pięknie rozdzielają rzęsy, nie tworzą grudek, lekko podkręcają i pogrubiają rzęsy. Jedna warstwa jest idealna na co dzień. Nie rozmazują się, nie kruszą, nie wycierają w ciągu dnia. 

Wibo i Revitalash, Produkty do brwi: o Revitalash już pisałam TUTAJ, zostawiłam sobie opakowanie ze względu na idealny grzebyczek, który fajnie rozczesuje brwi. Jest to produkt bardzo wydajny i utrzymujący brwi w stanie idealnym od rana do wieczora! Odcień to zgaszony, półprzezroczysty brąz, podejrzewam, że dla większości Polek idealny. Wibo ma średnią szczoteczkę, nabiera się na nią o wiele za dużo produktu. Posiada cieplejszy odcień niż poprzednik, mimo to lubię go, bo jest tani i całkiem nieźle radzi sobie z moimi brwiami. Oba dają dość naturalny efekt, co dla mnie jest plusem, ponieważ osobiście nie lubię u siebie "wyrysowanych" brwi.


Missha, Błyszczyk Glam Art Gloss, SCR07: przepiękny pomarańczowy odcień świetnie wygląda na ustach, choć początkowo nie zapowiadało się na miłość. Błyszczyk przede wszystkim jest dość trwały jak na tego typu produkt. Nie wysusza i nie klei się do włosów. Uwielbiam na co dzień.

Golden Rose, Pomadka Velvet Matte, 07: klasyczny różany odcień z matowym wykończeniem. Wygrałam ją w rozdaniu u Mejd in Poland. Ładnie kryje wargi i jest bardzo trwała, ale nałożona na zaniedbane usta podkreśla skórki i wysusza. Idealnie sprawuje się w duecie z peelingiem Sylveco nakładanym na noc, który wygładza i długotrwale nawilża, więc niweluje negatywne działanie pomadki. Fajnie, słodko pachnie.

Eveline, Pomadka Color Edition, 705: niebanalny róż z lekkim pomarańczowym blaskiem. Lekko błyszcząca, ale bez przesady. Trzyma się trochę dłużej niż standardowo, ale ja należę do osób, które szybko "zjadają" szminki. Pachnie ogórkiem.


Uff, dotarliśmy wspólnie do końca. Oczywiście mam milion innych kosmetyków kolorowych, w tym również mineralnych, ale napiszę o nich innym razem. Na co dzień stawiam raczej na produkty, którymi pomaluję się szybko i sensownie, a w ciągu dnia nie będą wymagały stu poprawek. Przedstawione produkty świetnie spisują się na mojej dość wymagającej, tłustej cerze i zapewniają mi make up w siedem minut. 

Znacie coś z moich obecnych ulubieńców? Ciekawa jestem czy też je lubicie?

Wykończeni w czerwcu

Czas na kolejne, letnie denko. Wykończyłam mnóstwo swoich ulubionych kosmetyków, za niektórymi już szczerze tęsknię i które z przyjemnością kupię ponownie! Jakie produkty tak mnie zachwyciły? Zapraszam dalej, rozgośćcie się.


Twarz:
Sylveco, Lekki krem rokitnikowy: to już moje drugie opakowanie kremu, chętnie do niego wracam na przełomie zima/wiosna. Świetnie balansuje pomiędzy dobrym nawilżeniem i natłuszczeniem skóry, czyli zabezpieczeniem jej przed zimnem i wiatrem, a lekkością, brakiem zapychania porów i nadmiernego błyszczenia. Z pierwszym zakupionym kremem miałam niezłe przeboje, o czym Wam pisałam rok temu, okazało się, że kupiłam źle przechowywaną sztukę, ale firma bardzo ładnie się zachowała, ponieważ po zgłoszeniu tego faktu przesłała mi świeży egzemplarz. To się nazywa obsługa klienta. Brawo! Kupię na sto procent, więcej KLIK

Mizon, Wielofunkcyjny krem ze śluzem ślimaka: absolutny hit, za którym tęsknię! Początki z nim nie były łatwe, ale już po kilku dniach przyzwyczaiłam się do jego nieco niecodziennej konsystencji i szczerze pokochałam za działanie. Moja tłusta skóra została doskonale nawilżona i zregenerowana, a przy tym nie obciążona. Dzięki temu uzyskałam prawie idealne lico, bez zaskórników czy grudek, tak częstych przy cerze tłustej czy mieszanej. Ideał na wiosnę i lato, gdyż po nim o wiele mniej skóra się błyszczała. Cena mnie nie odstrasza, wart jest każdych pieniędzy, więc na pewno do niego wrócę. Więcej KLIK

Biolaven, Krem na noc: jeden z lepszych kremów jakie miałam. Dobrze nawilżał i odżywiał skórę nocą, a przy tym był dość lekki, nie zostawiał tłustej warstwy i nie zapychał porów. Świetny winogronowy zapach uprzyjemniał mi wieczorne rytuały. To kolejny kosmetyk, za którym szczerze tęsknię. Tworzył zgrany duet ze ślimakiem Mizon. Na pewno kupię, więcej KLIK

Sylveco, Rokitnikowa pomadka ochronna: kolejne cudo tej marki. Świetny, bezpieczny skład i przyjemny cynamonowy zapach, a do tego mocne działanie ochronne i nawilżające. Wszystkie parafinowe balsamy mogą się przy niej schować ze wstydu (teraz męczę klasyczną Nivea i różnica jest ogromna!). Jedyne co mi się nie podoba to opakowanie, które szybko się starło i wyglądało nieładnie, warto to dopracować. Na bank kupię, więcej KLIK

Ziaja PRO, Dwufunkcyjny płyn micelarny: bardzo fajna, ogromna półlitrowa butla z pompką wystarczyła mi na dużo dłużej niż standardowe opakowania, a micela używam zwykle dwa razy dziennie. Dobrze sobie radził z makijażem zarówno podkładami jak tuszem do rzęs, miał problem jedynie z bazą pod cienie, którą rozmazywał. Warto spróbować jeśli nie lubimy co miesiąc kupować nowego płynu. Nie podrażnia. Chętnie jeszcze kupię, więcej KLIK

Bell, Puder prasowany 2Skin Mat: niesamowicie wydajny, miałam go baaaardzo długo. Podoba mi się, że opakowanie zawiera lusterko, dzięki czemu jest to idealny puder do torebki. Jak widać na zdjęciu napisy się pościerały, ale mimo to zatrzask do końca dobrze się trzymał, nigdy sam nie puścił. Matuje dość przeciętnie, nie zauważyłam najmniejszej różnicy w działaniu przy nakładaniu dołączonym puszkiem czy pędzlem. Obecnie stawiam raczej na pudry ryżowe, ale jeśli będę potrzebowała podobnego produktu chętnie kupię ten. Przekonuje mnie też polska marka.


Ciało:
LPM, Olejek do mycia Orzech Laskowy: genialny olejek, który zniewolił mnie swoim zapachem. Posiada fajną konsystencję, dobrze się pieni i pozostawia skórę czystą, pachnącą i miękką. Rzadko kiedy się po nim balsamowałam, zwyczajnie nie było takiej potrzeby. Polubił go także mój mąż i podbierał go cichcem :) Na pewno kupię, więcej KLIK

FlosLek, Emoleum do kąpieli: w zasadzie moja fanaberia, bowiem nie mam większych problemów ze skórą ciała. Chciałam sama się przekonać o co tyle krzyku i przyznaję, że już wiem. Przezroczysty, bezzapachowy płyn po zmieszaniu w wodą zamienia się w delikatną białą emulsję, której zazwyczaj używałam pod prysznicem. Dobrze myje skórę, choć robi to delikatnie, nie podrażnia. Pozostawia przyjemne uczucie nawilżenia nawet po wytarciu skóry ręcznikiem, nigdy nie czuła potrzeby użycia po nim balsamu. Myślę, że warto przyjrzeć się mu bliżej w przypadku wrażliwej skóry. Być może jeszcze kupię.

CD, Dezodorant Deo Atomizer Granat: przyjemny zapach i skład oparty na alkoholu (nie zawiera aluminium). Z działania byłam zadowolona, ale absolutnie nie nadaje się do używania na ogolone pachy, bowiem powoduje pieczenie skóry. Sprawdzał się także jako mgiełka w upały, zapach jest bowiem bardzo letni i owocowy. Być może kupię, więcej KLIK

Lavera, Balsam do ciała Mleko i miód: to przykład na to, że dobre składy przekładają się na jeszcze lepsze działanie. Balsam jest lekki, przyjemnie pachnie i zawiera sporo olejów, a mimo to nie pozostawia tłustej warstwy na skórze (choć to zależy także od użytej ilości). Doskonale się wchłania pozostawiając skórę miękką, gładką, odżywioną i coraz ładniejszą. Dobry na każdą porę roku. Na pewno kupię tą albo inną wersję zapachową, więcej KLIK


Włosy:
Yvs Rocher, Szampon do włosów Volume: jeden z moich stałych ulubieńców, o którym jeszcze nie napisałam posta, ale na pewno zrobię to w przyszłości. Świetnie pachnie, dobrze się pieni i jest nieco delikatniejszy dla skóry głowy niż standardowe szampony. Genialnie unosi włosy u nasady, nie przeciąża ich, sprawia, że fryzura wizualnie wygląda na gęstszą i pełniejszą. Dobrze domywa także oleje. Mam już kolejne opakowanie :)

L'Biotica, Szampon Silk&Shine: wygodna, miękka tubka i korek na klik są bardzo praktyczne pod prysznicem. Sam szampon ładnie pachnie, ma odpowiednią gęstość, dobrze się pieni. Świetnie się sprawdził na moich cienkich włosach, których nie obciążał, za to ładnie nabłyszczał i sprawiał, ze wyglądały na zdrowe. Chętnie kupię. Więcej KLIK



Pozostałe
LPM, Regeneracyjny krem do rąk: fajny zapach i dość treściwa konsystencja, wydawało się więc, że będzie fajnie. Niestety krem się u mnie nie sprawdził, w ciągu dnia był zbyt tłusty, natomiast użyty na noc działał za słabo. Nie zauważyłam ani nawilżenia, ani regeneracji pomimo zużycia całej tubki. Nie kupię, więcej KLIK

Magnum, Mydło w płynie Oliwka: bardzo rzadkie, bardzo średnie. Do plusów należy niska cena, bodajże 4 zł/l oraz wygodne opakowanie, idealne do uzupełniania pojemnika na mydło. Poza tym przeciętniak, który szybko się zużywa. Raczej nie kupię.


Znacie coś? Miałyście któryś z moich absolutnych ulubieńców?

Podróżujące kosmetyki

Pewnie każda z nas to zna: wybieramy się w podróż i stajemy przed dylematem: co ze sobą zabrać?  
Moja łazienka, sypialnia i sporo innych miejsc obfituje w kosmetyki wszelkiej maści, przeznaczenia, marek itp. Kiedy muszę się spakować dostaję bólu głowy :) To znaczy kiedyś dostawałam, bo teraz stawiam na próbki i małe opakowania, dzięki czemu nie wożę ze sobą kilku waliz, ale ograniczam się do minimum. To, że zwykle czegoś zapomnę albo akurat okaże się, że koniecznie muszę użyć czegoś, czego nie wzięłam też da się rozwiązać: kupi się. I już. A oto co dziś ze sobą zabieram na długi weekend:
PS. Szkoda, że pogoda jest paskudna! Liczę, że się poprawi od jutra :) Nadzieja umiera ostatnia :P


Moje zdjęcie
CosmetiCosmos
Witaj na CosmetiCosmos.pl! Mam na imię Aneta i od kilku lat interesuję się kosmetykami i ich składami, szczególnie naturalnymi. Szukam prawdziwych perełek, lubię polskie manufaktury, kręcę też własne kremy. Interesują mnie także eko środki czystości. Mam nadzieję, że znajdziesz tu coś ciekawego dla siebie (polecam wyszukiwarkę). Kontakt ze mną: cosmeticosmos@gmail.com

Jestem tutaj