KLAPP, ASA Peel Serum, Serum do twarzy z kwasami

W poprzednim poście chciałam przybliżyć Wam podstawy wiedzy o kwasach w pielęgnacji twarzy. Jeżeli nie czytaliście zapraszam:
---> Podstawowe informacje o kwasach w pielęgnacji twarzy <---Swoją przygodę z kwasami zaczęłam od delikatnego toniku z kwasem migdałowym, na który moja skóra świetnie zareagowała. Po kilku gotowych kosmetykach zrobiłam własne serum DIY, a dziś chciałabym przedstawić Wam serum marki KLAPP, którym aktualnie się "kwaszę" i z którego jestem bardzo zadowolona.



KLAPP, ASA Peel Serum według producenta:

"Serum jest preparatem o intensywnym działaniu wspomagającym redukcję przebarwień posłonecznych oraz stabilizowanie fizjologii naskórka i skóry właściwej w przypadku problemów cery tłustej z łojotokiem i skłonnością do trądziku. Dzięki zawartości kwasów owocowych, tj.: mlekowy, glikolowy, jabłkowy i winylowy, serum reguluje procesy odnowy komórkowej oraz pracę gruczołów łojowych, złuszcza wierzchnią warstwę naskórka. Regularne stosowanie ASA PEEL Serum ogranicza nawracanie zmian trądzikowych, zapewnia rozjaśnienie i wyrównanie kolorytu skóry.
Polecane jest stosowanie serum 1-2 razy w tygodniu, wieczorem. Preparat należy nałożyć na skórę i po 15 minutach zmyć ciepła wodą, następnie zneutralizować tonikiem. Na koniec nałożyć właściwy krem dzienno-nocny z linii ASA PEEL."


Serum znajduje się w eleganckim, białym kartoniku, na którym nie ma nadmiaru informacji. Całkiem lubię takie opakowania, przemawiają do mnie bardziej niż natłok kolorów, kokardek i kwiatuszków. Kosztuje ok. 230zł/30 ml.

Skład: Już na pierwszy rzut oka widać, że kwasy AHA są w nim obecne w znacznej ilości. Najwięcej zawiera kwasu mlekowego (m.in. złuszcza, nawilża, działa antystarzeniowo) i glikolowego (m.in. poprawia kondycję skóry i jej koloryt, nawilża, złuszcza i oczyszcza skórę, spłyca blizny, wspomaga produkcje kolagenu i elastyny). Zawiera też łagodzący Panthenol, nawilżający Hialuronian sodu, mniejsze ilości kwasu jabłkowego (w niskich stężeniach do 5% działa nawilżająco oraz rozjaśniająco) i winowego (oczyszcza, rozjaśnia, zwęża pory). Szczegółowy skład poniżej.


Buteleczka jest przepiękna. Mrożone szkło i srebrne elementy, bardzo trwałe zresztą, doskonale wpisują się w moją estetykę. Do tego dochodzi higieniczna i wygodna pompka typu air less, czyli wszystko jest dokładnie tak, jak lubię. Z przyjemnością codziennie patrzę na to opakowanie i z jeszcze większą przyjemnością po nie sięgam - choć to już niecodziennie :)

SPOSÓB UŻYCIA: 
"Serum należy stosować 2 razy w tygodniu, nakładając na 20 minut i zmyć ciepłą wodą, a następnie zneutralizować np. tonikiem. Należy pamiętać o stosowaniu kremu nawilżającego. Jeśli temperatury drastycznie obniżą się np. do -20 ˚C należy zaprzestać stosowanie tego preparatu. Należy stosować preparaty z filtrami, jeśli tylko temperatury przekroczą +10 ˚C  zaprzestać całkowicie stosowania." I tak właśnie je stosuję.
 

Serum na postać przezroczystego, niezbyt gęstego żelu o charakterystycznym kwaśnym zapachu. Podczas nakładania na skórę należy uważać na okolice oczu i dokładnie je omijać, podobnie jest z wszelkimi rankami, wypryskami itp. - inaczej będzie piekło.
Moja cera jest już z kwasami zaznajomiona i wiem, czego się spodziewać, ale każda z nas reaguje inaczej, o czym pisałam post wcześniej.


Moja skóra chwilę po nałożeniu serum kwasowego delikatnie czerwienieje dokładnie w tych miejscach, na które je nałożyłam, czyli mam taką czerwonawą maskę na twarzy ;) Poza tym wyraźnie odczuwam ocieplenie skóry, choć nie jest to uczucie gorąca i nie jest nieprzyjemne. Początkowo może też zaszczypać lub zapiec i jest to normalna reakcja na kwasy - o ile mija chwilę po ich zmyciu. Serum delikatnie lepi się na skórze, ale staram się nie dotykać twarzy podczas zabiegu, więc zupełnie mi to nie przeszkadza.

Serum trzymam na skórze niemalże z zegarkiem w ręku 15-20 minut, po czym delikatnie zmywam je wacikiem zwilżonym w ciepłej wodzie, a następnie kilkakrotnie obficie przecieram twarz tonikiem, co ma na celu przywrócenie skórze właściwego pH. Po zabiegu konieczne jest dobre nawilżenie skóry, do czego służył mi kwas hialuronowy, a obecnie żel nawilżający Hada Labo, którym zachwycałam się ostatnio na Instagramie. Zabieg wykonuję 1-2 razy w tygodniu, zawsze wieczorem. Następnie w ciągu dnia, pomimo pochmurnej jesieni, używam dodatkowego filtra UV.


Już 5 minut po zmyciu serum skóra wygląda inaczej niż przed nałożeniem. Przede wszystkim pory są domknięte i lepiej oczyszczone, a cała cera sprawia wrażenie równiejszej i gładszej. Oczywiście po jednym zabiegu nie uzyskamy nie wiadomo jakich rezultatów, tutaj potrzeba regularności i chwili cierpliwości. Po kilku tygodniach kuracji wyraźnie zauważalny jest pozytywny wpływ na skórę, szczególnie w obszarze oczyszczania i odmłodzenia. Dzięki złuszczającym właściwościom kwasów odkrywa się młodsza, jędrniejsza warstwa skóry. Zostaje też uregulowane wydzielanie sebum, a dzięki temu z kolei, znikają jak za machnięciem magicznej różdżki drobne podskórne grudki i zaczopowane pory. Mam wrażenie, że cała twarz nabiera przyjemniejszego, "naciągniętego" i bardziej promiennego wyrazu. Kilku znajomych wyrażało nawet nieśmiałe zapytania dotyczące zabiegów medycyny estetycznej, których, zapewniam, nie miałam! Ponadto gołym okiem widzę rozjaśnienie i wyrównanie kolorytu skóry, moje pojedyncze piegi z lata zniknęły :)

Jeżeli jesteście w stanie raz lub dwa razy w tygodniu zaryzykować lekki dyskomfort i nie boicie się mądrych eksperymentów z kwasami mogę z czystym sumieniem polecić Serum ASA Peel od KLAPP. To dobry, skuteczny preparat: wystarczająco skoncentrowany, aby działać, ale też i wystarczająco łagodny, by nie zrobić krzywdy. Koniecznie jednak przed rozpoczęciem kuracji poczytajcie o kwasach i jeśli nie miałyście dotąd z nimi do czynienia zacznijcie od czegoś łagodnego, by stopniowo przygotować skórę na silniejsze preparaty.

PS. Mam swoje małe zwycięstwo, ponieważ dzięki temu wpisowi zmienił się nieprawidłowy opis użycia serum na stronie producenta. Cieszę się, że marka tak szybko i sprawnie zadziałała, inaczej ktoś mógł zrobić sobie krzywdę.

A Wy czym się "kwasicie"? Macie ochotę spróbować?

Podstawy wiedzy na temat kwasów w pielęgnacji skóry twarzy

Wraz z nastaniem jesieni wymieniam garderobę i modyfikuję pielęgnację skóry, w końcu najwyższa pora przygotować się na nadchodzącą wielkimi krokami zimę. Mogłabym przysiąc, że dopiero co była wiosna, bo lato umknęło mi bardzo szybko. Niemal ledwo zdążyłam je zarejestrować kątem oka, ale tak to już chyba jest z czasem - ucieka, umyka, przemija nie wiadomo kiedy. Oczywiście lubię wszystkie pory roku, staram się z każdej z nich wyciągnąć jak najwięcej pozytywnych myśli. Jesienią zawsze wracam do "kwaszenia", jak zapewne część z Was i jest to jeden z plusów tej pory roku. Tak, mniejsza ilość słońca też może być plusem :) Dzisiaj chciałabym napisać nieco więcej na ten temat, ale na pewno nie wyczerpię tematu - jest tego zbyt wiele na jeden post. Zapraszam.


Co to są kwasy i do czego służą w pielęgnacji skóry?

Kwasy to chemiczne związki, które posiadają właściwości złuszczające, dzięki temu oczyszczają i odmładzają cerę oraz ułatwiają wchłanianie wgłąb skóry innych substancji. Dodatkowo działają antybakteryjnie, pobudzają produkcję kolagenu i elastyny, pomagają usuwać przebarwienia i blizny, spłycają drobne zmarszczki. Posiadają niskie pH, na które koniecznie trzeba zwrócić uwagę i kontrolować podczas ich stosowania. Moc kwasów zależy od ich stężenia, rodzaju i właśnie pH. Odpowiednio niskie pH (czyli kwaśne) i wysokie stężenie kwasów wpływają na dużą zdolność keratolityczną (złuszczającą) oraz wpływają na redukcję przebarwień, natomiast im pH wyższe tym kosmetyk jest lepiej tolerowany przez skórę, ale  ma słabsze działanie złuszczające, za to pozytywnie wpływa na odnowę naskórka i oczyszczenie porów.


Podział kwasów

AHA: m.in. mlekowy, glikolowy, jabłkowy, cytrynowy, winowy, migdałowy. Występują naturalnie np. w cytrynie, trzcinie cukrowej, mleku. Są rozpuszczalne w wodzie, dlatego słabiej przenikają przez sebum i płycej wnikają wgłąb skóry, dzięki temu działają na nią łagodniej. Do cery suchej, szorstkiej, po opalaniu, tłustej, mieszanej, wiotkiej. Zawsze stosujemy je na suchą skórę i omijamy okolice oczu.
BHA: kwas salicylowy. Potrafi przenikać przez sebum i głębiej wnikać w skórę, tym samym dokładniej oczyszczać pory. Działa antybakteryjnie i zapalnie. Dobry zarówno do cery suchej jak i tłustej, ponieważ nie wysusza, ale mojej cerze np. nie służy.
LHA: kwas 5-kapriolowosalicylowy. Pochodna kwasu salicylowego, ale działająca jeszcze łagodniej. Dobry dla cery tłustej, trądzikowej i zanieczyszczonej, w bardzo niskich stężeniach także dla wrażliwej.
PHA: np. glukonolakton, glukoheptanolakton, kwas laktobionowy. Posiadają wszystkie cechy kwasów AHA, ale działają łagodniej i bardziej nawilżająco. Są dobrymi antyutleniaczami. Nadają się dla cer wrażliwych, naczynkowych, odwodnionych, dla niektórych cer z trądzikiem różowatym,

Bezpieczne stężenia kwasów w produktach do stosowania w domu:

AHA – od 5 do max. 20%
BHA – 1 do 2%
PHA – 4 do 6%
LHA – 0,3 do 2%

 

O czym powinnaś wiedzieć przed rozpoczęciem kuracji kwasami?

Kwasy to nie zabawa, bez odpowiedniej wiedzy mogą zrobić krzywdę, warto więc przed rozpoczęciem przygody poczytać jak najwięcej. W dzisiejszym poście zawieram jedynie podstawy.
Kwasy ZAWSZE stosujemy w odpowiednim stężeniu i NIGDY nie jest to 100%. Najbezpieczniejsze stężenie to 5-10% kwasu migdałowego, jest to uniwersalny kwas i nie ukrywam, że mój ulubiony :) TUTAJ robiłam z nim nawet własne serum DIY.
Jeżeli jesteś nastolatką i szukasz sposobu na trądzik NIE POLECAM zaczynać od kwasów i to bez konsultacji z dermatologiem. Czasem wystarczy nawet zmienić swoje przyzwyczajenia pielęgnacyjne, aby sobie pomóc. Więcej na ten temat możesz poczytać TUTAJ
Kwasy najbezpieczniej stosuje się jesienią i zimą, gdy słońce nie operuje zbyt intensywnie. Dodatkowo warto używać filtrów UV, aby nie nabawić się podrażnień i przebarwień. 
Kuracja powinna trwać max. 2-3 miesiące, a po tym czasie warto zrobić przerwę. Silniejszych kwasów używam 1-2 razy w tygodniu, łagodniejszych co drugi dzień. 
Przy wyższych stężeniach i niektórych kwasach na skórze często występuje zaczerwienienie, pieczenie lub uczucie ciepła i jest to normalna reakcja, o ile ustępuje po zneutralizowaniu kwasu. Problem zaczyna się w momencie, gdy reakcja trwa dużo dłużej, wtedy najlepiej odstawić kwaszenie całkowicie. 
Wyższe stężenia kwasów, szczególnie AHA, należy po odczekaniu odpowiedniego czasu np. 15 minut zneutralizować, przy niezbyt wysokich stężeniach można to zrobić nawet tonikiem lub... proszkiem do pieczenia lub sodą. Niektóre kosmetyki możemy trzymać na skórze całą noc (niskie stężenia kwasu salicylowego czy migdałowego). 
Stosowanie kwasów niedopasowanych do potrzeb skóry może prowadzić do przewlekłego zapalenia skóry czyli stanów ropnych, nadmiernej wrażliwości, pieczenia, podrażnienia, uwrażliwienia, odwodnienia, zaczerwienienia i przebarwień, natomiast odpowiednio dobrane powinny stany zapalne hamować i kondycjonować naskórek. Nieprzestrzeganie podstawowych zasad może prowadzić tylko do pogorszenia stanu skóry.
Zastanów się jaką masz cerę i czego oczekujesz po kwasach oraz czy one mogą Ci to dać. To nie jest remedium na wszelkie bolączki - niestety.
  Cera sucha - warto zwrócić uwagę szczególnie na kwas salicylowy i PHA.
Cera tłusta - jeśli jest gruba i szara świetnie się spisze kwas glikolowy, który dodatkowo spłyci drobne zmarszczki. Jeżeli jest zanieczyszczona, z zaskórnikami i zatkanymi porami warto zwrócić uwagę na kwas salicylowy.
Cera mieszana - zwłaszcza polecany jest kwas salicylowy.
Cera ze zmarszczkami - idealnie reaguje na bezpieczny kwas migdałowy (kwasy PHA), niekoniecznie trzeba ją od razu traktować wysokim stężeniem "mocnych" kwasów.
Cera z przebarwieniami - tutaj też świetnie sprawdzi się kwas migdałowy, ale też azelainowy (dostępny np. w aptekach) lub glikolowy.
Cera wrażliwa - jeżeli koniecznie chcesz spróbować zastosuj najłagodniejsze i najbezpieczniejsze kwasy w niskim stężeniu np. 5% migdałowy, mlekowy lub PHA i bacznie obserwuj skórę. Bez względu na porę roku stosuj filtry UV i po 2 miesiącach kuracji koniecznie zrób przerwę. Jeżeli tylko zaobserwujesz ropne wykwity i bunt cery przerwij kurację, niektóre delikatne cery źle reagują na każdą ilość kwasu i nie ma sensu na siłę się męczyć.
Cera naczynkowa - kwas azelainowy jest idealny, gdyż posiada zdolność obkurczania naczynek. Warto zwrócić się bardziej ku kwasom PHA i mlekowemu.
Istnieją także przeciwwskazania do stosowania kwasów. Są to: ciąża, poparzenia, odmrożenia, otwarte rany i ostre stany zapalne skóry, cukrzyca, doustne stosowanie retinoidów (pochodnych wit. A), opryszczka, solarium, opalanie się. 
Kwasy można też mieszać.
Podczas kuracji kwasami należy zwrócić szczególną uwagę na porządne nawilżenie skóry.  
Kwasy o małej cząsteczce (np. glikolowy, salicylowy, LHA, azelainowy i mlekowy) penetrują naskórek głębiej, więc lepiej regulują pracę gruczołów łojowych oraz likwidują grudki i łojotok.  
Kwasy o większej cząsteczce (migdałowy, laktobionowy, glukonolakton) lepiej odświeżają oraz usuwają przebarwienia i są łagodniejsze dla skóry. Ponieważ nie przenikają przez sebum mogą powodować zmiany ropne zapychając pory i podrażniając - warto więc przy cerze łojotokowej przed zabiegiem dokładnie ją odtłuścić. Kwasy te tworzą na skórze delikatną powłoczkę, dzięki czemu lepiej ją nawilżają.
Kwasy są specyficzne i tak naprawdę z nimi jest dokładnie tak samo jak ze wszystkim: reakcja na nie jest bardzo indywidualna: u jednych świetnie uregulują skórę i zmniejszą stany zapalne, a u innych podrażnią i uczulą.

 

Od czego zacząć kwaszenie?

Polecam na początek wypróbować gotowe produkty z niskim stężeniem np. kwasu migdałowego, dostępne obecnie w każdej drogerii. Obserwując skórę dowiemy się jak reaguje ona na kwas, czy odczuwamy dyskomfort lub długotrwałe silne pieczenie czy zaczerwienienie, a może jesteśmy wręcz uczulone? Jeżeli nie zauważymy żadnych niepożądanych skutków ubocznych możemy pokusić się o wyższe stężenia lub zabieg u kosmetyczki. Na pewno nie polecam "na dzień dobry" własnych eksperymentów i wysokich stężeń. Osobiście zaczęłam od delikatnego toniku z kwasem migdałowym.

Kwasów nie trzeba się bać, ale należy zachować zdrowy rozsądek i ostrożność oraz nie używać kosmetyków bez zapoznania się dokładnie z ich przeznaczeniem i opisem zwłaszcza dotyczącego stężeń. Poza tym - wszystko jest dla ludzi :)

Wykończeni w grudniu

Dzisiaj same konkrety: zapraszam na grudniowe denko.


Eveline, Nawilżający płyn micelarny: bardzo dobrze zmywa makijaż, nie podrażnia oczu i zostawia skórę lekko nawilżoną. Nie wysusza, nie powoduje uczucia ściągnięcia i jest dość tani. Jedyny minus to niewygodna i niepraktyczna pompka a'la zmywacz do paznokci. Być może kiedyś kupię. Więcej KLIK

Monotheme, ioECO, Żel do mycia twarzy: mój absolutny ulubieniec. Dobry skład, skuteczne, ale delikatne działanie, nie podrażnia oczu (myłam nim cała twarz łącznie z rzęsami i nigdy nie piekły mnie po nim oczy). Jedyny minus to dostępność i cena, ale jest niesamowicie wręcz wydajny, miałam go kilka miesięcy! Fajna konsystencja i delikatny, naturalny zapach. Jak spotkam w dobrej cenie kupię! Więcej KLIK

Herbal, Pasta do zębów ziołowa: kolejna zużyta tubka taniej pasty bez fluoru. Nie jest pozbawiona wad, ale ostatnio nie kręciłam swojej własnej wersji diy, a czymś myć zęby muszę :) Mam już kolejną w zapasach.

Próbka toniku Herbfarmacy organic skin care, Rose & Echinacea: cudowny, różany zapach i bardzo przyjemne działanie nawilżająco-odświeżające. Niewiele więcej ponadto jestem w stanie napisać, ale cena całego opakowania mnie poraziła :) Wolę hydrolat różany.

Próbka Klapp, Krem pod oczy: straszny tłuścioch o dziwnej konsystencji, paskudny zapach. Okolice oczu świecą się po nim długo i wytrwale, więc nie nadaje się na dzień. Nie urzekł mnie, nie kupię.

Próbka T'e'N, Krem do twarzy na dzień Pure do skóry tłustej: bardzo fajny o przyjemnym, delikatnym zapachu. Fajnie odświeża i oczyszcza skórę, nie zapycha. Dobry na dzień i na noc, choć raczej na okres jesienny lub wiosenny. Mam jeszcze kilka próbek.


Mój diy, Cytrusowy peeling do ciała: kolejna wersja, tym razem dałam więcej oleju kokosowego, w związku z czym zostawiał tłustawą warstwę na skórze. Na zimę w sam raz, ale w lecie zdecydowanie bym tego nie zniosła. W kolejnej partii dodam jednak więcej masła shea. Co do działania: kocham! Złuszcza, wygładza, nawilża, odżywia, natłuszcza i nie trzeba już po nim używać balsamu. W składzie 100% naturalny, szybki w przygotowaniu i skuteczny. Cytrusowy, naturalny zapach uwodzi. Dodatkowo pomarańcza ma działanie antycellulitowe! Niedługo kręcę koleją partię :) Podstawowy przepis KLIK

Ziaja, Sopot Spa, Mydło pod prysznic: duże a tanie, pięknie pachnące mydło na SLS. Nie zauważyłam u siebie wysuszenia, ale moja skóra jest ostatnio w dobrej kondycji dzięki masłu shea i różniastym olejkom. Kupię jeszcze, teraz mam KAKAOWE, cudnie pachnie. Więcej KLIK

Bentley Organic, Delikatny żel do higieny intymnej: świetny, naturalny i delikatny skład, choć zawiera kilka odkażających olejków eterycznych, mogących niektórych podrażniać. U mnie spisywał się idealnie, nie wysuszał, nie powodował szczypania ani pieczenia, ładnie pachniał i mył. Kupię. Więcej KLIK

Isana, Olejek pod prysznic: mój pierwszy olejek, od niego zaczynałam przygodę. Ma całkiem ciekawy skład, dostępny w każdym Rossmannie, ale zapach jest nie do zniesienia! Strasznie długo go męczyłam, najczęściej mieszałam ze zmieloną kawą, która odrobinę zabijała jego dziwny aromat i peelingowałam tą mieszanką skórę. Natłuszcza i lekko nawilża skórę, ale więcej go nie kupię.



Loko-Kolor, Zmywacz do paznokci Róża: tani i dobry, nie śmierdzi jak inne. Szybko zmywa wszelkie lakiery, nie wysusza płytki. Mam już kolejny.

e-FIORE, 100% Masło Babassu: bardzo przyjemne masełko, praktycznie bezzapachowe, szybko rozpuszcza się pod wpływem ciepła skóry do postaci oleju. Natłuszcza, nawilża, odżywia i świetnie się sprawdza w różnych diy. Bardzo chętnie kiedyś jeszcze kupię.

Yves Rocher, Woda toaletowa Owoce leśne: zapach porażka, dla mnie to przesłodzone landrynki, a nie soczyste, lekko kwaśne np. jeżyny. Zupełnie do mnie nie pasował i spodziewałam się całkiem innej nuty zapachowej. Woda dla małych dziewczynek, tak bym ją nazwała. Bardzo płaski zapach, nie rozwijał się z czasem, choć na ubraniach całkiem długo się utrzymywał. Całe szczęście nabyłam miniaturkę, więcej nie kupię.

Próbka Jean Vidal, Krem do rąk: nowa polska marka na rynku, widziałam już kilka opinii na temat tych kosmetyków na blogach. Dla mnie nic ciekawego! Zapach cytrusowy, owszem - obłędnie piękny, ale działania brak, a nawet lekko przesusza. Na pewno nie kupię.

Babuszka Agafia, Szampon do włosów z serwatką: mam już zarys posta na ten temat, ale zdradzę, że obędzie się bez zachwytów... Nie kupię.

Emil, Krem do rąk glicerynowo-rumiankowy: zakupiony m/w rok temu w kiosku, gdy skończył  się mój torebkowy krem, a dłonie wołały o nawilżenie. Trochę go męczyłam i nie powiem, że zapach mnie zachwycał, ale całkiem szybko się wchłaniał i dawał ulgę spierzchniętej skórze. Na pewno jest to polska produkcja i rzadko go można spotkać. Bardzo tani, w sytuacji kryzysowej sobie poradził.


Isana, Mydło w płynie Sommerseife o zapachu kwiatów pomarańczy: znam prawdziwy zapach kwiatów pomarańczy dość dobrze i mydło w przybliżeniu go przypomina. Zapach jest dość intensywny, żeby nie rzec zbyt mocny. Tworzy średnią ilość piany i dość dobrze myje, niestety jednak koszmarnie wysusza dłonie, co jest katastrofą  dla mnie, gdyż ręce myję sto razy dziennie. Mam jeszcze jedno opakowanie, bo od razu kupiłam parkę, więcej się nie skuszę.

Cleanic, Płatki kosmetyczne: stały bywalec denka, moje ulubione.

Auchan, Sensitive, Chusteczki nawilżane: bardzo dobre. Skład oparty na olejach, delikatny i skuteczny. Są bezzapachowe, dzięki temu nie podrażniają skóry. Nawet nie ma co porównywać z nimi Nivea czy Pampers, napchanych chemią. Używam ich do wszystkiego. Więcej KLIK.

To by było na tyle. Znacie coś?

Wykończeni w czerwcu

Na początku czerwca była cudowna pogoda, więc było także opalanko. W ruch poszedł również bronzer, bo moje nogi wyjątkowo trudno się opalają, więc chciałam je wspomóc. Wykończyłam też kilka kosmetyków do pielęgnacji twarzy, jest też trochę samoróbek oraz próbek. Zapraszam na wykończonych :)


Bandi, Veno Care, Płyn micelarny: wspaniały demakijaż, co tu dużo pisać - szybko, bez podrażnień, bez tarcia i bez pieczenia. Konkretny produkt, bardzo skuteczny, ale niestety średnio wydajny przez zbyt duży otwór. Mimo wszystko chętnie go jeszcze kupię. Więcej KLIK

Accos, Tonik oczyszczający: całkiem fajny, przyjemnie pachnący tonik. Odświeża, reguluje sebum, oczyszcza, ale nie widze najmniejszej różnicy pomiędzy nim a tonikiem antybakteryjnym Ziaji, oprócz ceny - Ziaja jest trzy razy tańsza, a ma większą pojemność. Nie kupię. Więcej KLIK i KLIK

Czysta linia, Peeling do twarzy morelowy: wspaniale pachnie i ma mnóstwo drobinek, przez co świetnie złuszcza skórę, ale niestety mnie zapchał - zawiera parafinę. Myślę, że świetnie się sprawdzi przy cerach mniej skłonnych do zapychania. Zużyłam do rąk, z powodzeniem zresztą. Ja nie kupię. Więcej KLIK

CD, Krem nawilżający z lilią: marka robi niezłe zamieszanie w blogosferze, ale ten krem męczyłam niemiłosiernie długo. Skład nie jest zły, ale niestety zapchał mnie, przez co nie używałam go do twarzy. Początkowo nakładałam go na szyję i dekolt, ale po jakimś czasie tam też zaczął siać spustoszenie, więc wykończyłam jako balsam do ciała. Nawilża i nie poza tym, dla mnie to średniak jakich wiele, do tego jak dla mnie śmierdzi sianem. Nie kupię go, ale w zapasach mam inne kosmetyki tej marki. Więcej KLIK

Lavera, Krem z liposomami oraz bio-różą i bio-olejem z awokado: krem przeznaczony dla suchej skóry, więc nic dziwnego, że na mojej tłustej nie sprawdził się na dzień. Mimo wszystko szczerze go pokochałam odkąd zaczęłam używać go na noc, bo to co wyczyniał z moją skórą jest niesamowite. Rano była nawilżona i odżywiona, naprężona i mięciutka. Do tego jest niesamowicie wydajny, ma fajną konsystencję, choć dla mnie śmierdział... smalcem, nic na to nie poradzę. Mam za to sygnały, że wielu dziewczynom zapach się spodobał, to bardzo indywidualna kwestia. Więcej KLIK. Za jakiś czas chętnie kupię.


Babuszka Agafia, Specjalny szampon do włosów "Aktywator wzrostu": fajny szampon, idealna saszetka na wyjazdy! Bardzo fajnie się sprawdzał na moich cienkich włosach, odbijał je u nasady, nawilżał, no i przede wszystkim dokładnie mył. Ciekawie pachnie i nie jest drogi, zauważyłam też więcej bejbików. Mam już w zapasach inne wersje tych szamponów, chętnie jeszcze kupię i ten. Więcej KLIK.

Loko-Kolor, Zmywacz różany do paznokci: mój najulubieńszy zmywacz. Bardzo tani i skuteczny, szybko sobie radzi z lakierami i co najważniejsze nie wysusza płytki paznokcia, wręcz ją lekko natłuszcza. Pachnie! Fenomen jakiś. Mam już w zapasach i na pewno jeszcze kupię.

Miraculum, Krem do twarzy Lift Line na noc: dostałam od mamy, która chciała go... wyrzucić. Nie sprawdzał się u niej zupełnie, a ja nie miałam najmniejszego zamiaru nakładać go na twarz ze względu na parafinę wysoko w składzie. Zużyłam go więc do... parafinowych zabiegów na dłonie i stopy :D Taki recykling. No i ma szklany słoiczek, który na pewno spożytkuję. Nie kupię.

Auchan, Chusteczki Sensitive: używam ich do wszystkiego, do czego tylko można użyć takich chusteczek, od skóry twarzy, przez dłonie, stopy i higienę intymną aż do wycierania kurzu czy deski rozdzielczej w samochodzie :) Mają świetny skład oparty na oleju lnianym i słonecznikowym, a kosztują 4 zł. Moim zdaniem najlepsze! Niestety już dwa razy ich szukałam w Auchan i nie ma, mam nadzieję, że nie przestali ich produkować? Kupiłam w zamian inne, też marki własnej Auchan, trochę inny, ale znośny skład, zobaczymy jak się spiszą... Chętnie kupię jak tylko się pojawią na półce! Więcej KLIK

Soleo, Sun Care, S.O.S. Mleczko po opalaniu: w sekundę łagodzi zaczerwienienie, podrażnienie i pieczenie spowodowane słońcem, przynosi natychmiastowa ulgę! To moje zużyte drugie opakowanie. Bez niego nie ruszam się na żadne plaże czy jeziora. Zawiera m.in. masło shea, sok z aloesu, olej z kukui (wyjątkowo regenerujący i odżywczy, ma działanie łagodzące, ochronne i kojące skórę, świetnie zmiękcza i nawilża, posiada naturalny filtr przeciwsłoneczny), olej macadamia. Fajnie pachnie, ale nie jakoś wyjątkowo na tle podobnych produktów. Mam już kolejny!


Avon, Intensywnie nawilżający krem do twarzy, rąk i ciała: kupiony oczywiście z katalogu, całkowicie w ciemno, jakieś 2,5 roku temu. Chyba jest to jakaś edycja specjalna. Ogromna butla 750 ml kosztowała ok. 17 zł. Potworek pielęgnacyjny, tak właśnie o nim myślę. Nie nadaje się do twarzy, bo napakowany jest wazeliną, woskiem ciekłym, trójglicerydami, sylikonami, czyli cudownymi zapychaczami, a wszystko jest pięknie zakonserwowane pochodną formaldehydu. Nie ratuje go śladowa ilość masła shea, oleju z migdałów, żelu aloesowego czy panthenolu...Nie nadaje się ani do do rąk, ani do stóp, ani do skóry ciała, bo okrutnie wysusza skórę, która staje się "styropianowa" czyli nieprzyjemna w dotyku, drażniąca. Męczyłam go strasznie przez tyle czasu (tak, rok po terminie), ale w końcu dam mu spokój. Zostało ok. 1/3 butelki i w takim stanie przywita się ze śmietnikiem, bo mam go już dość! W życiu nie kupię, precz z nim :)

Ziaja, Kremowe mydło pod prysznic z jedwabiem: pokochałam ten zapach! Relaksujący i delikatny, trochę przypominał mi perfumy. Skład standardowy (SLS), ale za to niska cena, duża dostępność i brak efektu wysuszenia skóry. Kupię! Więcej KLIK.

Auchan, Savon Liquide Alep, Mydło w płynie Alep: mydło w płynie na bazie Potassium Cocoate. W ciągu dnia mnóstwo razy myję ręce (nie, nie mam nic wspólnego z Lady Makbet...), więc cenię produkty niewysuszające skóry. To mydło takie właśnie jest! Pieni się dobrze i pięknie pachnie, trochę słodkawo. Wyprodukowane we Francji, kosztuje 3-4zł/300ml. Mam już kolejne!


Jeden z dwóch słoiczków (biały) mojego DIY kremu pod oczy rozjaśniającego: fajnie wyszedł, chętnie jeszcze go ukręcę. Obecnie mam jeszcze pół drugiego słoiczka. Ostatnio o nim pisałam KLIK.

Oliwkowe mydło w paście DIY od Mineralnej Kasi: mydełko o ciekawej, ciągnącej się konsystencji, zawierało rozdrobnione oliwki. Fajnie myje i nie wysusza skóry, ale bardzo długo trzeba je spłukiwać, ponieważ szybko zaczyna się kleić do skóry. Kasia potrafi robić różne cuda, więcej KLIK. Raczej nie porwę się na jego zrobienie, nie mam o tym pojęcia :)

Calaya, Ekstrakt z alg: bardzo odżywczy ekstrakt, który wzbogaca każdy kosmetyk w niezbędne pierwiastki i witaminy. Posiada charakterystyczny zapach, który lepiej jest czymś "przykryć", co w praktyce oznacza użycie silniej pachnącego składnika jako towarzysza. Bardzo często z niego korzystałam w swoich DIY. Obecnie sklep ma w ofercie inny ekstrakt z alg i to aż z pięciu,pewnie jeszcze bardziej odżywczy. Chętnie nabędę.

Na zdjęcia nie załapały się trzy inne moje kosmetyki DIY, ponieważ od razu użyłam opakowań po nich do czegoś innego. Były to:

Mgiełka do włosów DIY: moja absolutnie ulubiona. Jako pierwsza spowodowała, że mogłam myć moje tłuste włosy co drugi dzień, co jest nie lada wyczynem. Poza tym wspaniale nabłyszczała włosy, nawilżała i wygładzała, a dzięki zielonej herbacie chroniła je także przed negatywnym wpływem środowiska. U mnie sprawdzała się tylko rozpylona na mokrych włosach. Zrobię koniecznie jak tylko kupie składniki, przede wszystkim olej z pestek moreli! więcej KLIK.

Krem owocowy DIY zwężający pory: krem z sokiem truskawkowym. Fajnie wyszedł, ale postanowiłam popracować nad recepturą, a konkretnie nad emulgatorem, który trochę lepiej by związał fazy. Krem fajnie spisywał się na dzień, był bardzo lekki, nie zapychał, a nawilżał i zwężał pory, po nim zdecydowanie mniej się świeciłam, więc wiem, że idę w dobrym kierunku. Więcej KLIK.

Wcierka do skóry głowy: chciałam dobrze, a wyszła ma-sa-kra! Dwa pierwsze użycia były super, zapach do zniesienia. Jednak im dalej tym gorzej... Wcierka okrutnie zaczęła śmierdzieć, przez co używanie jej stało się koszmarem... Szkoda, bo po tych kilku użyciach zauważyłam, że na szczotce znajduje się widocznie mniej włosów! Przynajmniej na to miała niewątpliwy wpływ. Co do przetłuszczania, to bez problemu dwa dni włosy wytrzymywały i były świeże, z tego także jestem bardzo zadowolona. Nie będę pisać osobnej recenzji, edytowałam TEGO posta... Polecam dla odważnych, zdeterminowanych albo chorych na zatoki/mających porządny katar! Nad przepisem popracuję jeszcze :)



Próbki:
Playboy, Żel pod prysznic: nic specjalnego, żel jak żel. Zapach nie przypadł mi do gustu. Nie kupię. 

Le Petit Marseillais, Żel pod prysznic o zapachu kwiatów pomarańczy: bardzo przyjemny zapach, poza tym żel jak żel, przypomina mi bardzo - poza zapachem oczywiście - kremowe żele Ziaji. Nie wysusza. Może kiedyś kupię, zobaczymy.

Le Petit Marseillais, Mleczko nawilżające: kompletnie nie czuję tego produktu! Świetnie pachnie, ale jak dla mnie zbyt intensywnie, po kilkunastu minutach męczy, a potem nawet mdli. Nie nawilża, nie odżywia, wręcz wysusza skórę. Zużyłam na nogi, po czym miałam "tarkę" zamiast skóry, szorstką i nieprzyjemną w dotyku. Co za sadysta to wymyślił? W życiu nie kupię, nawet za darmo nie chcę :)

Marion, Plasterki punktowe na wypryski: oczywiście nie jest to próbka, tak wygląda produkt pełnowymiarowy, ale jakoś mi tu pasowała. Plasterki trochę działają, ale stosowane na noc, jak zaleca producent, bezpowrotnie giną w odmętach pościeli i nie da rady ich znaleźć. Tak czy owak ja nie znalazłam ani jednego, wszystkie zgodnie wyparowały :) Nie kupię, nie lubię zachodzić w głowę co się z nimi stało :D Więcej KLIK

FlosLek, Regenerujący żel do higieny intymnej: fajny, idealna saszetka na wyjazd. Niestety to była chyba ostatnia. Nie wiem czy kupię pełnowymiarową wersję, póki co mam spore zapasy. Tak czy owak myje, nie podrażnia, odświeża.

Dermacos, Nawilżający krem na dzień: dla mnie porażka! Roluje się niemiłosiernie, nie nawilża jakoś specjalnie, za to przyspiesza przetłuszczanie skóry. Dla mnie za konkretny na dzień. Fajnie,że ma filtr. Nie kupię.

Korana, Miodowy krem do twarzy 40+: nie mój przedział wiekowy,ale byłam go bardzo ciekawa. Na szczęście użyłam go na noc i całkiem fajnie się spisał. Rano buźka była miękka i nawilżona. Przyjemnie pachnie. Tego nie kupię, ale rozważam inne produkty tej firmy.

Ecodenta, Pasta do zębów: używałam sporadycznie, bo nie znam jej składu, a unikam fluoru. Nic specjalnego, ma dziwną konsystencję ni to żelu ni pasty, pachnie miętowo ale z jakimś gorzkawym tłem. Zęby myje, nie powypadały mi :) Nie kupię.


Płatki kosmetyczne Cleanic: lubię je, ale jakoś szczególnie się nie wyróżniają. Są miękkie i nie rozdzielają się na włókna, ale to samo mogę napisać o większości dostępnych w Polsce płatków. Kupuję je tylko na promocji. Mam chyba ze 4 opakowania w zapasach (tak, dobra promo była ;)

Corine de farme, Delikatny żel myjący 2w1: zużyłam sama. Skład podobno naturalny, a napakowany SLS, PEG-ami, mnóstwem konserwantów i zapachów wysoko w składzie. Uwaga, aż 0,003% składników pochodzi z upraw ekologicznych, no szaleństwo po prostu! Dziecku bym tego nie kupiła, gdybym je miała oczywiście :)

Balea, Miniaturka żelu pod prysznic Abend Rot: wiem, że sporo osób chwali te żele, ale ja nie wiem dlaczego? Może to kwestia tego konkretnego zapachu, który zdecydowanie mnie nie uwiódł, trąci mi czymś gorzkim i nieprzyjemnym (tak, zapach, nie piłam go przecież). Skład normalny, drogeryjny, bardzo podobny choćby do żeli Isana, które o wiele lepiej dla mnie pachną :) Mimo to mam ochotę wypróbować inne warianty, może zmienię zdanie :)

Ziaja, Liście Manuka, Żel myjący: przyjemny zapach, myje. Składowo znów nic nadzwyczajnego, ale mam w zapasach cała butelkę. Zobaczymy jak się spisze stosowany dłużej.

FlosLek, Anti Acne, Krem matujący: częsty bywalec próbkowego denka. Sprawdzony krem, ale nigdy dotąd nie miałam całego opakowania. Fajnie pachnie ziołami, nawilża i matuje na dłużej, niż wiele innych kremów. Nie zapycha, nie wysusza, nie podrażnia. Kiedyś kupię, bo bardzo go polubiłam dzięki próbkom.

Sylveco, Lekki krem rokitnikowy: mam pełną wersję, a próbki zabieram w podróże, aby nie taszczyć ze sobą ciężkich waliz. Sprawdzony wielokrotnie, więc wiem czego się po nim spodziewać. Wkrótce pełna recenzja!

Mio, The Activist, Olejek do ciała zwiększający sprężystość i młodość skóry: miłość od pierwszego użycia! To świetna alternatywa między dobrym składem (masa olejów od pierwszego miejsca w INCI) a pięknym, choć sztucznym zapachem. Doskonale nawilża, odżywia i ujędrnia, dość szybko się wchłania, a pachnie cytrusami, głównie pomarańczą. Mam w zapasach inne olejki, ale jeśli kiedyś mi się skończą biegnę po ten!

Pokrzepol, Szampon zapobiegający wypadaniu włosów: ciekawy szampon na bazie SLS. Mocno oczyszcza, ale po jednym użyciu właściwie niewiele mogę o nim napisać. Śmiesznie pachnie, dla mnie lemoniadą, zupełnie nie spodziewałam się takich aromatów. Może kiedyś kupie, nie wiem.

Love Me Green, Krem do ciała: okropny tłuścioch, który dość długo się wchłania. Być może miałam zbyt duże oczekiwania wobec niego, tak czy owak nie sprostał im. Zawiera sok z aloesu, olej ze słodkich migdałów, skwalan, śladowe ilości różnych ekstraktów. Zapach całkiem ciekawy, trochę jak lizaki czy cukierki. Działanie nie zachwyciło mnie, zostawiał denerwującą warstwę, nie nawilżył skóry, właściwie niewiele zrobił. Nie kupię.

Klapp, Stri-Pexan, Intensywny krem pod oczy: pierwszy raz spotkałam się z taką dziwną konsystencją, jakby żelowo-kremową i bardzo tłustą w dotyku. Zapach delikatny, ale okropny! Dziwnie się rozprowadza, bardzo łatwo nałożyć go zbyt dużo i... uwaga... bardzo trudno jest go wieczorem zmyć! Zachowuje się dosłownie jak cement, trzyma się skóry jak imadło. Podczas zmywania powoduje, że makijaż do niego przyczepiony rozmazuje się i miałam pod oczami piękne czarne plamy nieomalże przyklejone do skóry. Aby się go pozbyć musiałam używać żelu, potem płynu micelarnego, a na koniec olejku i pianki Bandi, dopiero taka kombinacja pomagała. 20ml tego cuda kosztuje 100zł. Ja podziękuję. Nie kupię tego dziwaka.


Opalanko:
SuperTan, Tropical Fruits, Tingle Bronzer do ciała i trudnoopalających się nóg: tingle, jakie tingle, co za tingle? Nie wiedziałam co to znaczy, olałam i potem żałowałam! Tingle to koszmar! Tingle znaczy mniej więcej, że moment po aplikacji skóra zrobi się niemiłosiernie czerwona i piekąca jak cholera, a stan ten utrzyma się półtorej godziny! Posmarowałam tym na szczęście tylko nogi, a i tak ledwo to przeżyłam. Opaliły się, fakt, ale nigdy więcej! Cudnie pachnie, jednak ze względu na zbyt hardkorowe przeżycia więcej nie kupię.

SuperTan, Banana & Caramel, Bronzer do opalania z olejem szafranowym: fajnie pachnie, słodko, karmelowo, ale znośnie intensywnie. Na szczęście brak dziwnych efektów ubocznych, opalanko przyjemne, pachnące i przyspieszone. Użyłam go tylko na nogi i ręce, warto pamiętać, że nie posiada on filtrów. Opalenizna jest przyspieszona, a ja naprawdę trudno się opalam. Poza tym uzyskałam ładny brązowawy odcień, który mam nadzieję, że się utrzyma dość długo. Mam kolejną saszetkę.

SuperTan, Frosted Banana, Przyspieszacz opalania z wyciągiem z konopi: fajnie pachnie, ale jak dla mnie zbyt słodko, landrynkowo. Zużył go mój mąż, bo ja odmówiłam współpracy z takim aromatem :) Posmarował plecy i brzuch (znaczy ja mu posmarowałam), opalił się szybko i ładnie, równomiernie. Fajna sprawa. Podoba mi się, że na drugim miejscu w składzie jest sok z aloesu, wysoko jest też olej słonecznikowy, ekstrakt z ogórka i zielonej herbaty oraz olej konopny. Nie wiem czy kupię.

Znacie coś z moich wykończonych kosmetyków?
Moje zdjęcie
CosmetiCosmos
Witaj na CosmetiCosmos.pl! Mam na imię Aneta i od kilku lat interesuję się kosmetykami i ich składami, szczególnie naturalnymi. Szukam prawdziwych perełek, lubię polskie manufaktury, kręcę też własne kremy. Interesują mnie także eko środki czystości. Mam nadzieję, że znajdziesz tu coś ciekawego dla siebie (polecam wyszukiwarkę). Kontakt ze mną: cosmeticosmos@gmail.com

Jestem tutaj