Wykończeni styczeń-luty

Jak szybko mijają dni... Chyba nie muszę nikogo o tym przekonywać? Jednak mi umykają nawet całe miesiące! Jeszcze niedawno były Święta, Sylwester, a dziś kończy się luty? Jak? Kiedy? Gdzie?? Czasem trudno uwierzyć, że czas jest stały i nie przyspiesza cichcem jak tylko się odwrócę... I tylko puste opakowania przypominają o kosmetykach, które już były, ale się zużyły... 


Sylveco, Lipowy płyn micelarny: nie będę się rozpisywać: kocham! Druga zużyta butelka i na pewno nie ostatnia. Pisałam o nim, uwielbiam i na pewno kupię jeszcze nie raz.

DLA, Niszcz pryszcz, Krem na noc: genialny, nietłusty krem o wspaniałym składzie i ziołowym zapachu. Świetnie wpływa na tłustą cerę, nawilża, nie zapycha, nie uczula. Posiada pompkę typu airless i jest niesamowicie wydajny! Pisałam recenzję, jeszcze kupię.

Skin Chemists, Krem z retinolem: bardzo dobry krem, lekki, rozświetlający cerę. Nie ma za dużo retinolu w składzie, więc świetnie nadaje się do rozpoczęcia przygody z tym składnikiem, jak było u mnie. Teraz wiem, że moja cera bardzo się z retinolem lubi, a sam krem uelastycznia skórę i niweluje w ten sposób widoczność zmarszczek. Pisałam o nim, lubię, ale ze względu na wysoką cenę poszukuję zamiennika.

Avon, Maseczka turecka oraz oczyszczająca: gotowe maski na bazie glinek, całkiem skuteczne, na pewno wygodne w użyciu. Składy nie powalają, zwłaszcza, że jestem fanką glinek, ale raz na jakiś czas nie zaszkodzą. Będzie post.


Ziaja, Liście Manuka, Pasta oczyszczająca: druga tubka pasty, którą najczęściej traktuję jak peeling. Dobrze wygładza, usuwa suche skórki, ale lepiej nie przesadzać z częstotliwością jej stosowania, gdyż potrafi przesuszyć. Raz w tygodniu w zupełności wystarcza. Pisałam o niej, lubię, mam kolejna tubkę.

Sylveco, Oczyszczający peeling do twarzy: drobinki korundu są drobne, ale bardzo ostre, więc skutecznie usuwają martwy naskórek, pozostawiając skórę miękką i odświeżoną. Pozostałe składniki, w tym skrzyp polny, dobrze wpływają na tłustą skórę, a przy tym nie zapychają. Pisałam, lubię, na pewno jeszcze kupię.

Skin79, Maska w płachcie wybielająca: fajnie zwęża pory i odświeża, niestety trochę mnie podrażniła, przez cały czas trzymania jej na skórze łzawiły mi oczy. Z tego względu na pewno już jej nie kupię, ale jestem ciekawa innych wersji! Pisałam o niej.

Próbki: Sylveco i Biolaven lubię, Biolaven pełną wersję mam już w zapasach :) Go Cranberry zaciekawił mnie, ale póki co z zakupem się wstrzymam, natomiast jej wersji Bandi nie kupię na pewno - krem mnie podrażnił i trochę mnie po nim wysypało, więc mojej skórze się nie spodobał.


Sukin, Woda micelarna: bardzo ciekawy kosmetyk prosto z Australii. Posiada interesujący zapach, wanilinowy, pierwszy raz się z takim spotkałam przy demakijażu. Poza tym świetnie sobie radzi z make upem. Będzie recenzja.

Iwostin, 40+, Krem pod oczy liftingujący: bardzo mi się spodobał, dobrze się spisywał zarówno na noc jak i na dzień. Lekki, ale skuteczny. Rozjaśnia cienie, zmniejsza widoczność zmarszczek, nie szkodzi oczom. Pisałam o nim.

T'e'N, Krem liftingujący: bardzo ciekawy kremik o delikatnym zapachu i przyjemnej konsystencji. Zużyłam go na szyję i dekolt, a skóra po nim była miękka, nawilżona i ujędrniona. Pełnej wersji raczej nie kupię, bo jest trudno dostępny.


Kobo,  Ideal Volume, Tusz do rzęs: cudo, cudo, cudo! Do tej pory nie lubiłam silikonowych szczotek, ale ta jest idealna! Świetnie rozczesywał i podkreślał rzęsy, a przy tym dawał wystarczający, a nie karykaturalny wygląd. Dzięki niemu rzęsy wyglądały pięknie, ale nie sztucznie. Na 100% kupię, post też będzie.

Manhattan, Supersize, Podrubiający tusz do rzęs: bardzo fajny tusz z mega grubą szczotką. Fajnie podkreśla rzęsy, choć czasem przy dwóch warstwach potrafi tworzyć grudki, trzeba się trochę nauczyć go używać. Za to jest tani i łatwo dostępny. Pisałam o nim, może kupię.

Avon, Waniliowy balsam do ust: malutki, bardzo wygodnie się go nosi ze sobą w kieszeni czy torebce. zapach jest delikatny, wydaje się naturalny. Balsam na ustach jest lekki, ale zabezpiecza je przed słońcem czy mrozem. Kolejne moje opakowanie, może jeszcze kiedyś kupię.

Avon, Wysuwana kredka do oczu: kocham je wszystkie! Mam mnóstwo kolorów i bardzo je lubię, są miękkie, łatwo się nimi rysuje kreskę, a przy tym dają ładny efekt rozświetlonego spojrzenia. Więcej napiszę w  planowanym poście zbiorczym nt. moich kredek do oczu :) Mam następne!

Lovely, Wysuwana kredka z gąbeczką: tej kredki nie polubiłam od razu, bo kreski nią zrobione nie utrzymywały się na mojej powiece nawet przez godzinę... Gąbeczka też jest zbyt twarda, aby ładnie rozmazać kredkę, więc już miałam ją spisać na straty, gdy w geście ostatniej szansy użyłam jej jako ołówka do brwi.. I to był strzał w dziesiątkę! Brązowo-szary odcień ładnie się wtapiał w moje włoski, podkreślał i, o dziwo, trzymał się do wieczora. Będzie we wspomnianym kredkowym poście, może jeszcze kiedyś kupię.


Ziaja Med,  Szampon przeciwłupieżowy: miętowy zapach fajnie umilał prysznic, a używałam go sporadycznie. Testując dużo nowych kosmetyków do włosów czasem dostaję łupieżu i wtedy mnie ratował. Dobrze się pieni i myje włosy, nie powoduje przesuszenia ani przetłuszczenia skalpu. Pisałam o nim.

Seboradin, Szampon i maska: bardzo zgrany duet, który pomógł mi w walce z wypadającymi włosami na jesieni. Komórki macierzyste i wiele ciekawych ekstraktów, zwłaszcza w masce, wzmocniły włosy i skórę głowy, przez co problem się zmniejszył i to zdecydowanie! Na efekty czekałam ok. miesiąca, wiadomo, że mało co działa od razu, ale opłacało się. Pisałam o nich, może kupię.

got2b, Lakier do włosów Volumania: zużył go mój mąż, bo ja w ramach walki z wypadaniem zrezygnowałam prawie całkowicie ze stylizacji. Posiada ciekawy zapach, jak dla mnie sztucznej maliny. Działanie ma średnie - bardzo zlepia włosy, tworząc z nich skorupę, przynajmniej rozpylany nad krótką, męską fryzurą. Nie kupimy.


Greenland, Żel pod prysznic w piance: fajny pomysł na umilenie sobie prysznica! Delikatny zapach, otulający zmysły, choć krótkotrwały i dobre działanie myjące, skład oparty o SLES. jako odskocznia od codzienności świetny! Pisałam o nim, jak spotkam w dobrej cenie kupię.

Biolaven, Żel myjący do ciała: winogronowy zapach, dobre pienienie i działanie, a przy tym nie wysusza skóry. Czego chcieć więcej? Aha i skład delikatny, bez SLS. Kupię i pisałam o nim.

CD, Cytrynowy żel pod prysznic: mój ulubieniec na siłownię! Fajny zapach, bardzo orzeźwiający, gęsta konsystencja. Dobrze się pieni i myje. Skład oparty na SLS, więc jeśli ten składnik nie wysusza Wam skóry polecam. Będzie post.

Evree, Olejek do ciała: fajny produkt, choć zdecydowanie lepiej się u mnie spisywał nakładany od razu na wilgotną skórę po prysznicu. Trochę natłuszcza skórę, nawilża, odżywia. Pisałam, może kupię.


DLA, Krem do rąk: świetnie nawilżający bez uczucia lepkości czy tłustych rąk krem. Skład przyjemny, ale niestety nie przypadł mi do gustu jego zapach. Dla takiego działania przymykałam jednak oko, a zużywałam go głównie na noc, bo szkoda mi było go zmywać w ciągu dnia. Jest mega wydajny. Pisałam o nim, chętnie jeszcze kupię.

Green Pharmacy, Krem do stóp ochronny: bardzo fajny, świetnie się wchłania i nawilża stopy. Ma działanie ochronne, więc kupiłam go, by chronić się przed ewentualnym zarażeniem się grzybicą w saunie czy na siłowni. Wzmacnia skórę i jej zdolność do obrony przed infekcjami. Pisałam, kupię.

Loko-Kolor, Zmywacz do paznokci: kolejna buteleczka taniutkiego zmywacza, który uwielbiam. ładnie pachnie, nie niszczy paznokci i dobrze zmywa. Mam kolejną butelkę.


Zazwyczaj podaję linki do recenzowanych już produktów, ale myślę, że łatwo je znaleźć używając etykiet na dole :)

Przypominam też o konkursie, w którym do wygrania jest zestaw świeczek. Zostały tylko 3 dni na zgłoszenie się, wystarczy kliknąć w baner.

http://cosmeticosmos.blogspot.com/2016/02/konkurs-wygraj-swiece-bispol.html

Znacie coś z mojego denka? Jak tam wasze zużycia?

Wykończeni w grudniu

Dzisiaj same konkrety: zapraszam na grudniowe denko.


Eveline, Nawilżający płyn micelarny: bardzo dobrze zmywa makijaż, nie podrażnia oczu i zostawia skórę lekko nawilżoną. Nie wysusza, nie powoduje uczucia ściągnięcia i jest dość tani. Jedyny minus to niewygodna i niepraktyczna pompka a'la zmywacz do paznokci. Być może kiedyś kupię. Więcej KLIK

Monotheme, ioECO, Żel do mycia twarzy: mój absolutny ulubieniec. Dobry skład, skuteczne, ale delikatne działanie, nie podrażnia oczu (myłam nim cała twarz łącznie z rzęsami i nigdy nie piekły mnie po nim oczy). Jedyny minus to dostępność i cena, ale jest niesamowicie wręcz wydajny, miałam go kilka miesięcy! Fajna konsystencja i delikatny, naturalny zapach. Jak spotkam w dobrej cenie kupię! Więcej KLIK

Herbal, Pasta do zębów ziołowa: kolejna zużyta tubka taniej pasty bez fluoru. Nie jest pozbawiona wad, ale ostatnio nie kręciłam swojej własnej wersji diy, a czymś myć zęby muszę :) Mam już kolejną w zapasach.

Próbka toniku Herbfarmacy organic skin care, Rose & Echinacea: cudowny, różany zapach i bardzo przyjemne działanie nawilżająco-odświeżające. Niewiele więcej ponadto jestem w stanie napisać, ale cena całego opakowania mnie poraziła :) Wolę hydrolat różany.

Próbka Klapp, Krem pod oczy: straszny tłuścioch o dziwnej konsystencji, paskudny zapach. Okolice oczu świecą się po nim długo i wytrwale, więc nie nadaje się na dzień. Nie urzekł mnie, nie kupię.

Próbka T'e'N, Krem do twarzy na dzień Pure do skóry tłustej: bardzo fajny o przyjemnym, delikatnym zapachu. Fajnie odświeża i oczyszcza skórę, nie zapycha. Dobry na dzień i na noc, choć raczej na okres jesienny lub wiosenny. Mam jeszcze kilka próbek.


Mój diy, Cytrusowy peeling do ciała: kolejna wersja, tym razem dałam więcej oleju kokosowego, w związku z czym zostawiał tłustawą warstwę na skórze. Na zimę w sam raz, ale w lecie zdecydowanie bym tego nie zniosła. W kolejnej partii dodam jednak więcej masła shea. Co do działania: kocham! Złuszcza, wygładza, nawilża, odżywia, natłuszcza i nie trzeba już po nim używać balsamu. W składzie 100% naturalny, szybki w przygotowaniu i skuteczny. Cytrusowy, naturalny zapach uwodzi. Dodatkowo pomarańcza ma działanie antycellulitowe! Niedługo kręcę koleją partię :) Podstawowy przepis KLIK

Ziaja, Sopot Spa, Mydło pod prysznic: duże a tanie, pięknie pachnące mydło na SLS. Nie zauważyłam u siebie wysuszenia, ale moja skóra jest ostatnio w dobrej kondycji dzięki masłu shea i różniastym olejkom. Kupię jeszcze, teraz mam KAKAOWE, cudnie pachnie. Więcej KLIK

Bentley Organic, Delikatny żel do higieny intymnej: świetny, naturalny i delikatny skład, choć zawiera kilka odkażających olejków eterycznych, mogących niektórych podrażniać. U mnie spisywał się idealnie, nie wysuszał, nie powodował szczypania ani pieczenia, ładnie pachniał i mył. Kupię. Więcej KLIK

Isana, Olejek pod prysznic: mój pierwszy olejek, od niego zaczynałam przygodę. Ma całkiem ciekawy skład, dostępny w każdym Rossmannie, ale zapach jest nie do zniesienia! Strasznie długo go męczyłam, najczęściej mieszałam ze zmieloną kawą, która odrobinę zabijała jego dziwny aromat i peelingowałam tą mieszanką skórę. Natłuszcza i lekko nawilża skórę, ale więcej go nie kupię.



Loko-Kolor, Zmywacz do paznokci Róża: tani i dobry, nie śmierdzi jak inne. Szybko zmywa wszelkie lakiery, nie wysusza płytki. Mam już kolejny.

e-FIORE, 100% Masło Babassu: bardzo przyjemne masełko, praktycznie bezzapachowe, szybko rozpuszcza się pod wpływem ciepła skóry do postaci oleju. Natłuszcza, nawilża, odżywia i świetnie się sprawdza w różnych diy. Bardzo chętnie kiedyś jeszcze kupię.

Yves Rocher, Woda toaletowa Owoce leśne: zapach porażka, dla mnie to przesłodzone landrynki, a nie soczyste, lekko kwaśne np. jeżyny. Zupełnie do mnie nie pasował i spodziewałam się całkiem innej nuty zapachowej. Woda dla małych dziewczynek, tak bym ją nazwała. Bardzo płaski zapach, nie rozwijał się z czasem, choć na ubraniach całkiem długo się utrzymywał. Całe szczęście nabyłam miniaturkę, więcej nie kupię.

Próbka Jean Vidal, Krem do rąk: nowa polska marka na rynku, widziałam już kilka opinii na temat tych kosmetyków na blogach. Dla mnie nic ciekawego! Zapach cytrusowy, owszem - obłędnie piękny, ale działania brak, a nawet lekko przesusza. Na pewno nie kupię.

Babuszka Agafia, Szampon do włosów z serwatką: mam już zarys posta na ten temat, ale zdradzę, że obędzie się bez zachwytów... Nie kupię.

Emil, Krem do rąk glicerynowo-rumiankowy: zakupiony m/w rok temu w kiosku, gdy skończył  się mój torebkowy krem, a dłonie wołały o nawilżenie. Trochę go męczyłam i nie powiem, że zapach mnie zachwycał, ale całkiem szybko się wchłaniał i dawał ulgę spierzchniętej skórze. Na pewno jest to polska produkcja i rzadko go można spotkać. Bardzo tani, w sytuacji kryzysowej sobie poradził.


Isana, Mydło w płynie Sommerseife o zapachu kwiatów pomarańczy: znam prawdziwy zapach kwiatów pomarańczy dość dobrze i mydło w przybliżeniu go przypomina. Zapach jest dość intensywny, żeby nie rzec zbyt mocny. Tworzy średnią ilość piany i dość dobrze myje, niestety jednak koszmarnie wysusza dłonie, co jest katastrofą  dla mnie, gdyż ręce myję sto razy dziennie. Mam jeszcze jedno opakowanie, bo od razu kupiłam parkę, więcej się nie skuszę.

Cleanic, Płatki kosmetyczne: stały bywalec denka, moje ulubione.

Auchan, Sensitive, Chusteczki nawilżane: bardzo dobre. Skład oparty na olejach, delikatny i skuteczny. Są bezzapachowe, dzięki temu nie podrażniają skóry. Nawet nie ma co porównywać z nimi Nivea czy Pampers, napchanych chemią. Używam ich do wszystkiego. Więcej KLIK.

To by było na tyle. Znacie coś?

Wykończeni w lipcu i sierpniu czyli mega denko wakacyjne

Jak pamiętacie (lub nie) na początku sierpnia miałam długi urlop i mało mnie było na blogu. Cieszyłam się piękną pogodą, wolnym czasem i mężem. Nie zdążyłam napisać denkowej notki z lipca, więc dziś będzie wpis na temat dwumiesięcznego zbierania pudełek. Ponieważ robię to na raty (zbieram kilka opakowań, robię fotę i je wyrzucam) zdjęć będzie sporo. Post raczej dla wytrwałych ;) Zapraszam


Babuszka Agafia, Maska do włosów "Siedmiu sił": bardzo polubiłam te opakowania, są idealne na wyjazdy albo siłownię, lekkie, poręczne i nic z nich się nie wyleje. Maskę nakładałam od połowy włosów, ponieważ potrafiła obciążać, a dość trudno się ja spłukuje. Przyjemna maska, ale nie wyróżnia się niczym szczególnym, na pewno nie wzmocniła włosów. Być może kupię. Więcej TUTAJ.

Marion, 7 efektów, Kuracja z olejkiem arganowym: całkiem fajnie pachnący, tani olejek. U mnie sprawdzał się w ilościach minimalnych nakładany jedynie na końcówki, ponieważ bardzo obciążał moje delikatne włosięta. Zabezpieczał przed rozdwajaniem, wygładzał, ale tylko kiedy był nałożony. Mega wydajny! Raczej nie kupię. Więcej TUTAJ.


Sylveco, Lekki krem rokitnikowy: być może pamiętacie moją przygodę z tym kremem. Jeśli nie, w skrócie przypomnę: okazało się, że zakupiłam krem niewłaściwie przechowywany, przez co miał on niewłaściwą konsystencję (oddzielała się od niego woda). Mimo wszystko byłam z niego bardzo zadowolona, bo krem świetnie się wchłaniał, nie zapychał, za to nawilżał i odżywiał moją tłustą skórę na długo. Napisałam na Facebooku marki informację na temat mojej przygody, ponieważ nie chciałam, aby ktokolwiek nadział się jak ja, a firma zaproponowała, że wyśle mi pełnowartościowe opakowanie. Uważam, że to bardzo miłe z ich strony - tym bardziej, że ja się niczego nie domagałam. Tak więc za jakiś czas czekają mnie kolejne testy tego kremu. Info dla fanek samoróbek: opakowanie z łatwością da się otworzyć, umyć i ponownie napełnić, a ponieważ jest to butelka typu air less warto ją sobie zachować na diy :) Na pewno kupię! Więcej KLIK.

Himalaya, Wybielająca pasta do zębów: nie będę się rozpisywać: jest świetna! Wybiela, a ma całkiem przyjemny skład. Jedyne co mi nie podeszło to słodki smak, ale może są miłośniczki takich? Na bank kupię! Więcej KLIK.

Mazidla.com, Brazylijska glinka czarna: całkiem przyjemna, dość mocna glinka. Mam zastrzeżenia do opakowania, które jest nieszczelne, w związku z czym połowa glinki wysypała się podczas transportu. Bardzo dobrze oczyszcza cerę i redukuje zaczerwienienia. Jeśli istnieje możliwość zamówienia jej w innym opakowaniu - chętnie kupię. Więcej KLIK.

Be Organic, Żel peelingujący, odlewka od Mineralnej Kasi: bardzo przyjemny żel ze świetnym składem, ładnie oczyszcza skórę. Nie zauważyłam natomiast działania pilingującego, drobinek jest bowiem zbyt mało, aby miały szansę coś zdziałać. Fajny na co dzień. Być może kupię.


Avon, Planet Spa, Scrub do ciała z jagodami Acai: świetnie pachnie, a wygląda jak jagodowy budyń. Niestety w działaniu jest dla mnie tragiczny: zwyczajnie nic nie robi, chyba że brudzi skórę i łazienkę na fioletowo. W dodatku w składzie ma mnóstwo parafiny, wiem, że nie wszystkim to przeszkadza, ale mnie akurat tak, nie lubię tej tłustej warstwy na skórze, bo czuję się przez nią brudna. Nigdy więcej. Pełna recenzja KLIK.

Planeta Organica, Krem do stóp z mango: bardzo fajny krem, obłędnie pachnie owocami, ale lepszy okazał się... do rąk! Być może kupię. Więcej KLIK.

BingoSpa, Żel pod prysznic z minerałami z Morza Martwego: na stronie producenta można go kupić już za 2,50zł. Kiedys już chyba był w jakimś denku. Całkiem zwyczajny żel, składowo też przeciętny. Zapach ma raczej męski, więc zużył go mój mąż. Raczej nie kupię.

Auchan, Mydło w płynie marsylskie: całkiem ciekawe mydło, skład oparty jest na potasie. Zupełnie nie wysusza skóry, co dla mnie jest bardzo istotne, jako że ręce myję sto razy dziennie. Ma świetny, cytrusowy zapach, polecany szczególnie do kuchni - faktycznie, bardzo skutecznie zmywa wszelkie kuchenne zapachy (np. czosnek). Kosztuje ok. 3,50zł. Kupię na 100%!


ioECO, Peeling do ciała z karczochem: ma całkiem przyjemny skład, ale niestety poległ w działaniu, jako że uwielbiam mocne zdzieraki. Ten jest bardzo, ale to bardzo delikatny, żeby nie napisać - nieskuteczny. Zostawia dziwną, śliską warstwę na skórze, co też nieszczególnie przypadło mi do gustu. Kosztuje za to ponad 50zł. Nie kupię. Więcej KLIK.

Eveline, Złote serum antycellulitowe: no cóż, cellulitu nie usunęło, ale skóra była ujędrniona, nawilżona i wygładzona. Nie podobały mi się złote drobinki oraz uczucie przejmującego chłodu. Zapach i konsystencja za to były bardzo fajne. Raczej nie kupię. Więcej KLIK.

Kostka do masażu od Mineralnej Kasi o zapachu "Małpich bąków" (czyli owoców): była to końcówka, w której skumulowało się wszelkie dobro napchane tam przez Kasię. W związku z taką koncentracją kostka była trochę za twarda do masażu, ale nie zmarnowała się. Przerobiłam ją na moje domowe peelingi do ciała oraz balsamy do ust o wspaniałym, owocowym aromacie. Kasia potrafi inspirować jak nikt!



Mixa, Tonik do demakijażu: używałam go także do demakijażu oczu, ponieważ nie powodował szczypania. Delikatny makijaż ładnie domywa, natomiast z mocniejszym zupełnie sobie nie radzi. Najlepiej spisywał się rano, do porannego przemywania skóry. Nawilżał na długo, ale jak dla mnie posiada zbyt intensywny, sztuczny zapach.W dodatku ma dziwną pompkę, która psika tonikiem wszędzie, byle nie na wacik :) Nie kupię. Więcej KLIK.

Ziaja, Oliwkowy płyn micelarny: całkiem przyjemny płyn, który nie powodował podrażnienia, choć czasem zdarzało mu się zaszczypać w oczy. Z makijażem radził sobie średnio, wodoodporny zazwyczaj musiałam domywać długo i nerwowo, zużywając przy tym mnóstwo wacików. Jest dosyć tani i łatwo dostępny, można więc go wypróbować. Nie powodował wysuszania skóry, choć sam też nie nawilżał. Taki średniaczek. Być może kupię.

T'e'N, Scrub do twarzy, miniaturka: dostałam kilka miniaturek tej marki na targach kosmetycznych. Piling był całkiem przyjemny, dość delikatny, choć wyraźnie wyczuwałam w nim drobinki. Barwę miał delikatnie różową oraz przyjemny, subtelny, lekko słodki zapach. Mył skórę bez podrażnień i wysuszenia. Pozostawiał ją odświeżoną i gładką. Nie wiem czy kupię pełne opakowanie.

Avon, Żel do mycia twarzy z glistnikiem: bubelek na SLS-ie. U mnie powodował pieczenie oczu, wysuszenie skóry i podrażnienie. Zmęczyłam i nie zamierzam się do niego więcej zbliżać. Więcej KLIK.

Delia, Henna do brwi: świetna i bardzo łatwa w obsłudze! jestem z niej niesamowicie zadowolona, nakładałam ją już dwa razy. Daje bardzo naturalny efekt, który utrzymuje się u mnie ok. 2 tygodnie. Przed urlopem świetne rozwiązanie! Na pewno kupię. Więcej KLIK.


Ziaja, Mydło pod prysznic z algami: wspaniały zapach! Składowo przeciętny, natomiast bardzo wydajny żel pod prysznic. Duża butla, półlitrowa, kosztuje nawet 4,50zł. Mojej skóry nie wysusza, za to otula swoim morskim aromatem. Kupię. Więcej KLIK.

Intimea, Emulsja do higieny intymnej: skład oparty jest na SLS, mimo to u mnie nie powoduje wysuszenia ani podrażnienia. Jest bardzo wydajna i tania, kosztuje 3-4zł, dostępna w każdej Biedronce. Dla mnie trochę zbyt intensywnie pachnie. Zużyłam drugą butelkę i przerzuciłam się na delikatniejsze składy. Być może kupię kiedyś w wersji bez SLS. Więcej KLIK.

Farmona, Tutti Frutti, Peeling do ciała z jeżyną i maliną: ulubieniec wielu dziewczyn, a kto wie, może nawet i mężczyzn? Skład nie powala, natomiast zapach i działanie zdecydowanie tak! Jeden z moich ulubionych zdzieraków umilających mi prysznic. Zapach utrzymuje się dłuższy czas na skórze. Obecnie namiętnie kręcę własne pilingi, ale ten zdecydowanie jeszcze kiedyś kupię.

Nivea, Invisible, Antyperspirant z kulce: na pewno nie zostawia śladów na ubraniach, to muszę mu przyznać. Natomiast co do działania mam bardzo mieszane uczucia. Kiedyś działał doskonale, dzięki czemu czułam się z nim świeżo i komfortowo przez cały dzień, natomiast ostatnio zupełnie sobie nie radził. Nie jest to kwestia upałów, bo używam tych deo od bardzo dawna, w lecie również. Może zmienili skład? Może u mnie się coś zmieniło? Zapach ma przyjemny, lubię obie wersje: niebieską i różową, używałam ich naprzemiennie. Póki co nie planuję ponownego zakupu.

Sally Hansen, Dries Instantly, Wysuszacz lakieru: mój pierwszy wysuszacz, przez który uzależniłam się od tego typu topów. Absolutnie genialny produkt - wystarczy pomalować paznokcie lakierem, a następnie nim i cieszyć się szybkim manicure. W dodatku przedłuża trwałość. Niestety, w połowie buteleczki zaczyna gęstnieć, aż dochodzi do momentu, w którym nie da się go dłużej używać i (u mnie ok 1/8 butelki, czyli samo dno). Wyrzucam bez żalu, bo przez ten czas służył mi wiernie i cieszył niesamowicie, gdyż lubię często zmieniać kolor na pazurkach. Kupiłam inna wersję, w czerwonej buteleczce, zobaczymy jak będzie z gęstnieniem. Więcej KLIK.


Pilarix, Krem mocznikowy: absolutnie genialny krem do zadań specjalnych! Świetnie sobie radzi z przesuszeniem czy podrażnieniem, genialny na stopy czy dłonie, po depilacji, na łokcie. Szkoda, że się skończył, muszę go poszukać w aptekach. Więcej KLIK.

FussWohl, Krem do stóp z mocznikiem: bardzo przyjemny krem, który radził sobie z moimi stopami, kiedy nie potrzebowały nie wiadomo jakiej opieki. Zawiera 10% mocznika, a moje stopy bardzo lubią ten składnik. Czasem nakładałam go także na dłonie, zwłaszcza jeśli zauważyłam suche skórki. Jest tani i dostępny w każdym Rossmannie. Pewnie kiedyś kupię. Więcej KLIK.

Garnier Fructis, Maska do włosów, Gęste i zachwycające: zdecydowanie najbardziej przypadła mi do gustu z całej serii, toteż najszybciej ją zużyłam. Przepięknie pachnie, owocowo i dosyć intensywnie. Dzięki niej włosy były miękkie i lśniące. Być może kupię. Więcej KLIK.

DIY, Cytrusowy peeling do ciała: co mam napisać? Uwielbiam go za wszystko! Ponieważ robię go sama mam absolutną kontrolę nad składem, a produkuje się go szybko i przyjemnie. Posiada cudowny zapach i świetnie wygładza skórę. Jestem uzależniona, dziś zrobiłam kolejną porcję. Więcej KLIK.

DIY, Krem ogórkowy od Mineralnej Kasi: bardzo przyjemny krem wykonany zdolnymi rączkami Kasi. Posiadał świeży zapach ogórka i nie zapychał. Dla mnie był jednak zbyt tłusty na dzień, okazał się za to doskonały jako wersja nocna. Rano buźka była nawilżona, odświeżona i wygładzona. Jestem z niego bardzo zadowolona.

Essie, Baza 3w1: fajny produkt, który nadawał się zarówno jako baza pod kolorowy lakier, jak i top coat. Przedłużał trwałość praktycznie każdego lakieru. Idealny pędzelek i konsystencja ułatwiały nakładanie. Bardzo szybko sechł i nie zawierał formaldehydu. Niestety pod koniec gęstnieje i produkuje długie, przyklejające się do wszystkiego nitki. Nie zużyłam go więc do samego końca, zostało go ok. 1/8 buteleczki, ale służył mi baaardzo długo. Kupię. Więcej KLIK.

Loko-Kolor, Zmywacz do paznokci z różą: mój absolutny hit za 1zł z kiosku. Szybko zmywa lakiery, także brokatowe, a robi to delikatnie i nie wysusza płytki. W dodatku praktycznie nie śmierdzi, za to pachnie różą. Lubię i mam już kolejną buteleczkę, gdyż kupuje je hurtowo jak tylko spotykam.


Spirytus salicylowy: niezbędny przy DIY do utrzymania odpowiedniej higieny opakowań, miseczek, miarek czy mieszadełek. Kupuję hurtowo ;)

ZSK, Potrójny kwas hialuronowy 1,5%: kolejna buteleczka wykończona, jako że jest to mój ulubieniec. Doskonale nawilża w połączeniu z dowolnym olejem, świetnie się sprawdza praktycznie w każdej formulacji. Mam już kolejną butlę, ale od innego producenta. Właściwie zawsze mam jakiś kwas hialuronowy w domu!

Dabur, Woda różana: ta, woda na pewno! Osobiście nie polecam, bo to jest perfumowane oszustwo! Poniżej macie skład. Zużyłam do maseczek i nie zamierzam więcej kupować.



Mnóstwo różnych chusteczek nawilżanych, o których rozpisywałam się TUTAJ. Wspomnę tylko, że moje ulubione to te z Auchan za 4 zł, które zawierają głównie olej lniany :)

Cleanic, Płatki kosmetyczne: stały bywalec mojego denka. Bardzo dobre, nie rozwarstwiają się i są często w promocji w Auchan, wychodzą wtedy za 2 zł. Kupuję hurtowo i tak też zużywam.

Herbal, Pasta do zębów ziołowa: kosztuje 2 zł, a nie zawiera fluoru. Kiedyś napiszę o niej więcej, bo nawet ją lubię. Mam obecnie wersję wybielającą, również bez fluoru.


La Rive, Woda toaletowa: kupiłam ją w promocji, bo wydawała mi się świeża i zaskakująca. Niestety, podczas użytkowania stała się męcząca, jakby gorzka, zupełnie przestała mi się podobać. Trudno jest mi opisać jej zapach, bo nie potrafię go do niczego porównać. Na skórze ma bardzo, ale to bardzo małą trwałość, na ubraniu średnią. Zmęczyłam i dziękuję.

Avon, Wish of Happiness: moja ukochana! Pomstuję na Avon od dawna za to, że przestał ją produkować i zostawił mnie z ręką w nocniku. Zapach jest bardzo świeży, soczysty, najbardziej przypomina mi słodkie grejpfruty. Z nim czuję się jak na wiecznych wakacjach i to wakacjach na rajskiej wyspie, pełnej tajemniczych, pociągających aromatów. Wiecie przecież jaki mam pociąg do cytrusów! Zapach absolutnie czarujący i nie do podrobienia. Mam jeszcze jedną, zapewne ostatnią na świecie buteleczkę i oszczędzam ją na specjalne okazje, a potem się chyba popłaczę!

Yves Rocher, Woda perfumowana Vanille Noire, miniaturka: jedno muszę jej przyznać, ma bardzo dobrą trwałość. Zapach jest bardzo słodki, właściwie mdlący jak dla mnie i zmienia się wraz z czasem na jeszcze bardziej duszący. Najbardziej podoba mi się pierwsza nuta wanilii, która otula mnie i relaksuje, z czasem jednak zaczyna mnie denerwować i przyprawiać o ból głowy. producent obiecuje przełamanie słodyczy mandarynką. Gdzie ona jest ja się pytam? Nie kupię.

Peace & Love, próbka: ok, ja wiem, że są różne gusta, ale ten zapach nie trafił w moje nawet w 1%. Dla mnie pachną paskudnie, jak ruskie perfumy sprzedawane na targu 20 lat temu. Żaden tam "pokój i miłość", raczej "idź stąd i nie wracaj" :) Żeby było ciekawiej, mają niesamowitą wręcz trwałość i intensywność. Zupełnie nie moja bajka.


Próbki i saszetki:
Sylveco - lubię wszystkie i kiedyś zakupię pełne wersje.
Bandi - dla mnie trochę zbyt tłusty, nadaje się tylko na noc, na szczęście nie zapchał mnie, nie wiem czy kupię.
LPM - żel przyjemnie pachnie, tworzy sporo piany i nic ponad to, nie wiem czy kupię.
Eveline, Peeling do twarz z koenzymem Q10 - jak dla mnie przeciętny, coś tam ściera, ale bez szału. Zawiera średnią ilość bardzo drobnych ziarenek, dziwnie pachnie, dla mnie nieprzyjemnie. Sprawdził się podczas urlopu, ale nie widzę powodu, dla którego miałabym go kupować w normalnych warunkach.
Biomaris, Krem do twarzy - identyczny zarówno w składzie, zapachu jak i działaniu do zwykłego kremu Nivea. Zużyłam do rąk ze względu na parafinę i nie kupię.
SkinLite, Maska liftingująca brodę - niedługo pełna recenzja, więc zostawię Was w niepewności ;)

To by było na tyle, ciekawe czy ktokolwiek dotarł do końca tego trochę przydługiego denka :)

Znacie coś? Jak Wam poszło z pustakami?

Wykończeni w czerwcu

Na początku czerwca była cudowna pogoda, więc było także opalanko. W ruch poszedł również bronzer, bo moje nogi wyjątkowo trudno się opalają, więc chciałam je wspomóc. Wykończyłam też kilka kosmetyków do pielęgnacji twarzy, jest też trochę samoróbek oraz próbek. Zapraszam na wykończonych :)


Bandi, Veno Care, Płyn micelarny: wspaniały demakijaż, co tu dużo pisać - szybko, bez podrażnień, bez tarcia i bez pieczenia. Konkretny produkt, bardzo skuteczny, ale niestety średnio wydajny przez zbyt duży otwór. Mimo wszystko chętnie go jeszcze kupię. Więcej KLIK

Accos, Tonik oczyszczający: całkiem fajny, przyjemnie pachnący tonik. Odświeża, reguluje sebum, oczyszcza, ale nie widze najmniejszej różnicy pomiędzy nim a tonikiem antybakteryjnym Ziaji, oprócz ceny - Ziaja jest trzy razy tańsza, a ma większą pojemność. Nie kupię. Więcej KLIK i KLIK

Czysta linia, Peeling do twarzy morelowy: wspaniale pachnie i ma mnóstwo drobinek, przez co świetnie złuszcza skórę, ale niestety mnie zapchał - zawiera parafinę. Myślę, że świetnie się sprawdzi przy cerach mniej skłonnych do zapychania. Zużyłam do rąk, z powodzeniem zresztą. Ja nie kupię. Więcej KLIK

CD, Krem nawilżający z lilią: marka robi niezłe zamieszanie w blogosferze, ale ten krem męczyłam niemiłosiernie długo. Skład nie jest zły, ale niestety zapchał mnie, przez co nie używałam go do twarzy. Początkowo nakładałam go na szyję i dekolt, ale po jakimś czasie tam też zaczął siać spustoszenie, więc wykończyłam jako balsam do ciała. Nawilża i nie poza tym, dla mnie to średniak jakich wiele, do tego jak dla mnie śmierdzi sianem. Nie kupię go, ale w zapasach mam inne kosmetyki tej marki. Więcej KLIK

Lavera, Krem z liposomami oraz bio-różą i bio-olejem z awokado: krem przeznaczony dla suchej skóry, więc nic dziwnego, że na mojej tłustej nie sprawdził się na dzień. Mimo wszystko szczerze go pokochałam odkąd zaczęłam używać go na noc, bo to co wyczyniał z moją skórą jest niesamowite. Rano była nawilżona i odżywiona, naprężona i mięciutka. Do tego jest niesamowicie wydajny, ma fajną konsystencję, choć dla mnie śmierdział... smalcem, nic na to nie poradzę. Mam za to sygnały, że wielu dziewczynom zapach się spodobał, to bardzo indywidualna kwestia. Więcej KLIK. Za jakiś czas chętnie kupię.


Babuszka Agafia, Specjalny szampon do włosów "Aktywator wzrostu": fajny szampon, idealna saszetka na wyjazdy! Bardzo fajnie się sprawdzał na moich cienkich włosach, odbijał je u nasady, nawilżał, no i przede wszystkim dokładnie mył. Ciekawie pachnie i nie jest drogi, zauważyłam też więcej bejbików. Mam już w zapasach inne wersje tych szamponów, chętnie jeszcze kupię i ten. Więcej KLIK.

Loko-Kolor, Zmywacz różany do paznokci: mój najulubieńszy zmywacz. Bardzo tani i skuteczny, szybko sobie radzi z lakierami i co najważniejsze nie wysusza płytki paznokcia, wręcz ją lekko natłuszcza. Pachnie! Fenomen jakiś. Mam już w zapasach i na pewno jeszcze kupię.

Miraculum, Krem do twarzy Lift Line na noc: dostałam od mamy, która chciała go... wyrzucić. Nie sprawdzał się u niej zupełnie, a ja nie miałam najmniejszego zamiaru nakładać go na twarz ze względu na parafinę wysoko w składzie. Zużyłam go więc do... parafinowych zabiegów na dłonie i stopy :D Taki recykling. No i ma szklany słoiczek, który na pewno spożytkuję. Nie kupię.

Auchan, Chusteczki Sensitive: używam ich do wszystkiego, do czego tylko można użyć takich chusteczek, od skóry twarzy, przez dłonie, stopy i higienę intymną aż do wycierania kurzu czy deski rozdzielczej w samochodzie :) Mają świetny skład oparty na oleju lnianym i słonecznikowym, a kosztują 4 zł. Moim zdaniem najlepsze! Niestety już dwa razy ich szukałam w Auchan i nie ma, mam nadzieję, że nie przestali ich produkować? Kupiłam w zamian inne, też marki własnej Auchan, trochę inny, ale znośny skład, zobaczymy jak się spiszą... Chętnie kupię jak tylko się pojawią na półce! Więcej KLIK

Soleo, Sun Care, S.O.S. Mleczko po opalaniu: w sekundę łagodzi zaczerwienienie, podrażnienie i pieczenie spowodowane słońcem, przynosi natychmiastowa ulgę! To moje zużyte drugie opakowanie. Bez niego nie ruszam się na żadne plaże czy jeziora. Zawiera m.in. masło shea, sok z aloesu, olej z kukui (wyjątkowo regenerujący i odżywczy, ma działanie łagodzące, ochronne i kojące skórę, świetnie zmiękcza i nawilża, posiada naturalny filtr przeciwsłoneczny), olej macadamia. Fajnie pachnie, ale nie jakoś wyjątkowo na tle podobnych produktów. Mam już kolejny!


Avon, Intensywnie nawilżający krem do twarzy, rąk i ciała: kupiony oczywiście z katalogu, całkowicie w ciemno, jakieś 2,5 roku temu. Chyba jest to jakaś edycja specjalna. Ogromna butla 750 ml kosztowała ok. 17 zł. Potworek pielęgnacyjny, tak właśnie o nim myślę. Nie nadaje się do twarzy, bo napakowany jest wazeliną, woskiem ciekłym, trójglicerydami, sylikonami, czyli cudownymi zapychaczami, a wszystko jest pięknie zakonserwowane pochodną formaldehydu. Nie ratuje go śladowa ilość masła shea, oleju z migdałów, żelu aloesowego czy panthenolu...Nie nadaje się ani do do rąk, ani do stóp, ani do skóry ciała, bo okrutnie wysusza skórę, która staje się "styropianowa" czyli nieprzyjemna w dotyku, drażniąca. Męczyłam go strasznie przez tyle czasu (tak, rok po terminie), ale w końcu dam mu spokój. Zostało ok. 1/3 butelki i w takim stanie przywita się ze śmietnikiem, bo mam go już dość! W życiu nie kupię, precz z nim :)

Ziaja, Kremowe mydło pod prysznic z jedwabiem: pokochałam ten zapach! Relaksujący i delikatny, trochę przypominał mi perfumy. Skład standardowy (SLS), ale za to niska cena, duża dostępność i brak efektu wysuszenia skóry. Kupię! Więcej KLIK.

Auchan, Savon Liquide Alep, Mydło w płynie Alep: mydło w płynie na bazie Potassium Cocoate. W ciągu dnia mnóstwo razy myję ręce (nie, nie mam nic wspólnego z Lady Makbet...), więc cenię produkty niewysuszające skóry. To mydło takie właśnie jest! Pieni się dobrze i pięknie pachnie, trochę słodkawo. Wyprodukowane we Francji, kosztuje 3-4zł/300ml. Mam już kolejne!


Jeden z dwóch słoiczków (biały) mojego DIY kremu pod oczy rozjaśniającego: fajnie wyszedł, chętnie jeszcze go ukręcę. Obecnie mam jeszcze pół drugiego słoiczka. Ostatnio o nim pisałam KLIK.

Oliwkowe mydło w paście DIY od Mineralnej Kasi: mydełko o ciekawej, ciągnącej się konsystencji, zawierało rozdrobnione oliwki. Fajnie myje i nie wysusza skóry, ale bardzo długo trzeba je spłukiwać, ponieważ szybko zaczyna się kleić do skóry. Kasia potrafi robić różne cuda, więcej KLIK. Raczej nie porwę się na jego zrobienie, nie mam o tym pojęcia :)

Calaya, Ekstrakt z alg: bardzo odżywczy ekstrakt, który wzbogaca każdy kosmetyk w niezbędne pierwiastki i witaminy. Posiada charakterystyczny zapach, który lepiej jest czymś "przykryć", co w praktyce oznacza użycie silniej pachnącego składnika jako towarzysza. Bardzo często z niego korzystałam w swoich DIY. Obecnie sklep ma w ofercie inny ekstrakt z alg i to aż z pięciu,pewnie jeszcze bardziej odżywczy. Chętnie nabędę.

Na zdjęcia nie załapały się trzy inne moje kosmetyki DIY, ponieważ od razu użyłam opakowań po nich do czegoś innego. Były to:

Mgiełka do włosów DIY: moja absolutnie ulubiona. Jako pierwsza spowodowała, że mogłam myć moje tłuste włosy co drugi dzień, co jest nie lada wyczynem. Poza tym wspaniale nabłyszczała włosy, nawilżała i wygładzała, a dzięki zielonej herbacie chroniła je także przed negatywnym wpływem środowiska. U mnie sprawdzała się tylko rozpylona na mokrych włosach. Zrobię koniecznie jak tylko kupie składniki, przede wszystkim olej z pestek moreli! więcej KLIK.

Krem owocowy DIY zwężający pory: krem z sokiem truskawkowym. Fajnie wyszedł, ale postanowiłam popracować nad recepturą, a konkretnie nad emulgatorem, który trochę lepiej by związał fazy. Krem fajnie spisywał się na dzień, był bardzo lekki, nie zapychał, a nawilżał i zwężał pory, po nim zdecydowanie mniej się świeciłam, więc wiem, że idę w dobrym kierunku. Więcej KLIK.

Wcierka do skóry głowy: chciałam dobrze, a wyszła ma-sa-kra! Dwa pierwsze użycia były super, zapach do zniesienia. Jednak im dalej tym gorzej... Wcierka okrutnie zaczęła śmierdzieć, przez co używanie jej stało się koszmarem... Szkoda, bo po tych kilku użyciach zauważyłam, że na szczotce znajduje się widocznie mniej włosów! Przynajmniej na to miała niewątpliwy wpływ. Co do przetłuszczania, to bez problemu dwa dni włosy wytrzymywały i były świeże, z tego także jestem bardzo zadowolona. Nie będę pisać osobnej recenzji, edytowałam TEGO posta... Polecam dla odważnych, zdeterminowanych albo chorych na zatoki/mających porządny katar! Nad przepisem popracuję jeszcze :)



Próbki:
Playboy, Żel pod prysznic: nic specjalnego, żel jak żel. Zapach nie przypadł mi do gustu. Nie kupię. 

Le Petit Marseillais, Żel pod prysznic o zapachu kwiatów pomarańczy: bardzo przyjemny zapach, poza tym żel jak żel, przypomina mi bardzo - poza zapachem oczywiście - kremowe żele Ziaji. Nie wysusza. Może kiedyś kupię, zobaczymy.

Le Petit Marseillais, Mleczko nawilżające: kompletnie nie czuję tego produktu! Świetnie pachnie, ale jak dla mnie zbyt intensywnie, po kilkunastu minutach męczy, a potem nawet mdli. Nie nawilża, nie odżywia, wręcz wysusza skórę. Zużyłam na nogi, po czym miałam "tarkę" zamiast skóry, szorstką i nieprzyjemną w dotyku. Co za sadysta to wymyślił? W życiu nie kupię, nawet za darmo nie chcę :)

Marion, Plasterki punktowe na wypryski: oczywiście nie jest to próbka, tak wygląda produkt pełnowymiarowy, ale jakoś mi tu pasowała. Plasterki trochę działają, ale stosowane na noc, jak zaleca producent, bezpowrotnie giną w odmętach pościeli i nie da rady ich znaleźć. Tak czy owak ja nie znalazłam ani jednego, wszystkie zgodnie wyparowały :) Nie kupię, nie lubię zachodzić w głowę co się z nimi stało :D Więcej KLIK

FlosLek, Regenerujący żel do higieny intymnej: fajny, idealna saszetka na wyjazd. Niestety to była chyba ostatnia. Nie wiem czy kupię pełnowymiarową wersję, póki co mam spore zapasy. Tak czy owak myje, nie podrażnia, odświeża.

Dermacos, Nawilżający krem na dzień: dla mnie porażka! Roluje się niemiłosiernie, nie nawilża jakoś specjalnie, za to przyspiesza przetłuszczanie skóry. Dla mnie za konkretny na dzień. Fajnie,że ma filtr. Nie kupię.

Korana, Miodowy krem do twarzy 40+: nie mój przedział wiekowy,ale byłam go bardzo ciekawa. Na szczęście użyłam go na noc i całkiem fajnie się spisał. Rano buźka była miękka i nawilżona. Przyjemnie pachnie. Tego nie kupię, ale rozważam inne produkty tej firmy.

Ecodenta, Pasta do zębów: używałam sporadycznie, bo nie znam jej składu, a unikam fluoru. Nic specjalnego, ma dziwną konsystencję ni to żelu ni pasty, pachnie miętowo ale z jakimś gorzkawym tłem. Zęby myje, nie powypadały mi :) Nie kupię.


Płatki kosmetyczne Cleanic: lubię je, ale jakoś szczególnie się nie wyróżniają. Są miękkie i nie rozdzielają się na włókna, ale to samo mogę napisać o większości dostępnych w Polsce płatków. Kupuję je tylko na promocji. Mam chyba ze 4 opakowania w zapasach (tak, dobra promo była ;)

Corine de farme, Delikatny żel myjący 2w1: zużyłam sama. Skład podobno naturalny, a napakowany SLS, PEG-ami, mnóstwem konserwantów i zapachów wysoko w składzie. Uwaga, aż 0,003% składników pochodzi z upraw ekologicznych, no szaleństwo po prostu! Dziecku bym tego nie kupiła, gdybym je miała oczywiście :)

Balea, Miniaturka żelu pod prysznic Abend Rot: wiem, że sporo osób chwali te żele, ale ja nie wiem dlaczego? Może to kwestia tego konkretnego zapachu, który zdecydowanie mnie nie uwiódł, trąci mi czymś gorzkim i nieprzyjemnym (tak, zapach, nie piłam go przecież). Skład normalny, drogeryjny, bardzo podobny choćby do żeli Isana, które o wiele lepiej dla mnie pachną :) Mimo to mam ochotę wypróbować inne warianty, może zmienię zdanie :)

Ziaja, Liście Manuka, Żel myjący: przyjemny zapach, myje. Składowo znów nic nadzwyczajnego, ale mam w zapasach cała butelkę. Zobaczymy jak się spisze stosowany dłużej.

FlosLek, Anti Acne, Krem matujący: częsty bywalec próbkowego denka. Sprawdzony krem, ale nigdy dotąd nie miałam całego opakowania. Fajnie pachnie ziołami, nawilża i matuje na dłużej, niż wiele innych kremów. Nie zapycha, nie wysusza, nie podrażnia. Kiedyś kupię, bo bardzo go polubiłam dzięki próbkom.

Sylveco, Lekki krem rokitnikowy: mam pełną wersję, a próbki zabieram w podróże, aby nie taszczyć ze sobą ciężkich waliz. Sprawdzony wielokrotnie, więc wiem czego się po nim spodziewać. Wkrótce pełna recenzja!

Mio, The Activist, Olejek do ciała zwiększający sprężystość i młodość skóry: miłość od pierwszego użycia! To świetna alternatywa między dobrym składem (masa olejów od pierwszego miejsca w INCI) a pięknym, choć sztucznym zapachem. Doskonale nawilża, odżywia i ujędrnia, dość szybko się wchłania, a pachnie cytrusami, głównie pomarańczą. Mam w zapasach inne olejki, ale jeśli kiedyś mi się skończą biegnę po ten!

Pokrzepol, Szampon zapobiegający wypadaniu włosów: ciekawy szampon na bazie SLS. Mocno oczyszcza, ale po jednym użyciu właściwie niewiele mogę o nim napisać. Śmiesznie pachnie, dla mnie lemoniadą, zupełnie nie spodziewałam się takich aromatów. Może kiedyś kupie, nie wiem.

Love Me Green, Krem do ciała: okropny tłuścioch, który dość długo się wchłania. Być może miałam zbyt duże oczekiwania wobec niego, tak czy owak nie sprostał im. Zawiera sok z aloesu, olej ze słodkich migdałów, skwalan, śladowe ilości różnych ekstraktów. Zapach całkiem ciekawy, trochę jak lizaki czy cukierki. Działanie nie zachwyciło mnie, zostawiał denerwującą warstwę, nie nawilżył skóry, właściwie niewiele zrobił. Nie kupię.

Klapp, Stri-Pexan, Intensywny krem pod oczy: pierwszy raz spotkałam się z taką dziwną konsystencją, jakby żelowo-kremową i bardzo tłustą w dotyku. Zapach delikatny, ale okropny! Dziwnie się rozprowadza, bardzo łatwo nałożyć go zbyt dużo i... uwaga... bardzo trudno jest go wieczorem zmyć! Zachowuje się dosłownie jak cement, trzyma się skóry jak imadło. Podczas zmywania powoduje, że makijaż do niego przyczepiony rozmazuje się i miałam pod oczami piękne czarne plamy nieomalże przyklejone do skóry. Aby się go pozbyć musiałam używać żelu, potem płynu micelarnego, a na koniec olejku i pianki Bandi, dopiero taka kombinacja pomagała. 20ml tego cuda kosztuje 100zł. Ja podziękuję. Nie kupię tego dziwaka.


Opalanko:
SuperTan, Tropical Fruits, Tingle Bronzer do ciała i trudnoopalających się nóg: tingle, jakie tingle, co za tingle? Nie wiedziałam co to znaczy, olałam i potem żałowałam! Tingle to koszmar! Tingle znaczy mniej więcej, że moment po aplikacji skóra zrobi się niemiłosiernie czerwona i piekąca jak cholera, a stan ten utrzyma się półtorej godziny! Posmarowałam tym na szczęście tylko nogi, a i tak ledwo to przeżyłam. Opaliły się, fakt, ale nigdy więcej! Cudnie pachnie, jednak ze względu na zbyt hardkorowe przeżycia więcej nie kupię.

SuperTan, Banana & Caramel, Bronzer do opalania z olejem szafranowym: fajnie pachnie, słodko, karmelowo, ale znośnie intensywnie. Na szczęście brak dziwnych efektów ubocznych, opalanko przyjemne, pachnące i przyspieszone. Użyłam go tylko na nogi i ręce, warto pamiętać, że nie posiada on filtrów. Opalenizna jest przyspieszona, a ja naprawdę trudno się opalam. Poza tym uzyskałam ładny brązowawy odcień, który mam nadzieję, że się utrzyma dość długo. Mam kolejną saszetkę.

SuperTan, Frosted Banana, Przyspieszacz opalania z wyciągiem z konopi: fajnie pachnie, ale jak dla mnie zbyt słodko, landrynkowo. Zużył go mój mąż, bo ja odmówiłam współpracy z takim aromatem :) Posmarował plecy i brzuch (znaczy ja mu posmarowałam), opalił się szybko i ładnie, równomiernie. Fajna sprawa. Podoba mi się, że na drugim miejscu w składzie jest sok z aloesu, wysoko jest też olej słonecznikowy, ekstrakt z ogórka i zielonej herbaty oraz olej konopny. Nie wiem czy kupię.

Znacie coś z moich wykończonych kosmetyków?
Moje zdjęcie
CosmetiCosmos
Witaj na CosmetiCosmos.pl! Mam na imię Aneta i od kilku lat interesuję się kosmetykami i ich składami, szczególnie naturalnymi. Szukam prawdziwych perełek, lubię polskie manufaktury, kręcę też własne kremy. Interesują mnie także eko środki czystości. Mam nadzieję, że znajdziesz tu coś ciekawego dla siebie (polecam wyszukiwarkę). Kontakt ze mną: cosmeticosmos@gmail.com

Jestem tutaj