Jak przykleić sztuczne rzęsy? Kępki Perhaeps

Piękne rzęsy to marzenie wielu kobiet, w tym i moje. Niestety matka natura nie obdarzyła mnie takimi, jakbym chciała, ale od czego są różne gadżety :) Dzięki sztucznym rzęsom możemy zmienić swój makijaż nie do poznania, wystarczy dosłownie kilka ruchów. Możemy dodać spojrzeniu kobiecości i wdzięku, albo wręcz przeciwnie - teatralnej elegancji. Sztuczne rzęsy są fajnym rozwiązaniem nie tylko na wesele, Sylwestra czy od święta, ale także na co dzień. Wystarczy nabrać odrobinę wprawy, poćwiczyć i cieszyć się efektami. Jak założyć sztuczne rzęsy?



Jak przykleić kępki rzęs?

Najbardziej ujęły mnie właśnie kępki Perhaeps. Posiadam opakowanie, w którym znajdują się trzy rozmiary, dzięki czemu możemy idealnie dobrać wielkość kępek i przykleić je w odpowiednie miejsca. Przyda się pęsetka i oczywiście klej - tutaj mamy go w zestawie. Kępki przyklejamy przed lub już po wykonaniu makijażu, jednak jeszcze przed tuszowaniem rzęs. Osobiście najbardziej lubię po - wtedy widzę, w którym dokładnie miejscu powinnam je przykleić.


Klej jest czarny, dzięki czemu kompletnie nie widać go w gotowym makijażu. Zaczynamy od dobrania rozmiarów kępek i zaplanowania miejsc doklejenia. Po dobraniu kępek łapiemy je delikatnie pęsetką, a następnie na samą końcówkę aplikujemy klej w niewielkiej ilości. Następnie czekamy kilkanaście sekund, aby klej lekko stężał. Dopiero wtedy doklejamy kępki do naszych naturalnych rzęs przy samej ich linii, wsuwając je delikatnie między nasze rzęsy. Nie doklejamy kępek do powieki.


Jak zdjąć sztuczne kępki rzęs Perhaeps?

Klej Perhaeps po stężeniu staje się elastyczny, trochę przypomina gumę, dzięki czemu zdjęcie kępek jest bardzo proste. Możemy użyć płynu do demakijażu i wacika - bardzo delikatnie pocieramy wacikiem od góry do dołu, rzęsy powinny zostać na waciku. Możemy także zdejmować kępki pęsetką, jednak należy bardzo uważać, aby nie powyrywać swoich rzęs, dlatego jestem zwolenniczką pierwszej metody.


Kępek można użyć kilka razy, przynajmniej ja używam ich ok. trzy razy, po czym wyrzucam. Po każdym zdjęciu - o ile się nie odkształciły i nadal wyglądają idealnie - dokładnie czyszczę je z gumowatego kleju (przy pomocy pęsetki) i odkładam do pojemniczka.


Bardzo podoba mi się efekt kępek, który jest bardzo naturalny i komfortowy podczas noszenia. Kępek kompletnie nie czuję na powiece, nie przeszkadzają mi mrugać ani nie zaczepiają o włosy. Efekt możecie zobaczyć na zdjęciu powyżej. Podoba Wam się?


Jak przykleić sztuczne rzęsy na pasku?

Rzęsy wyciągamy delikatnie pęsetą z opakowania, a następnie przykładamy do powieki i sprawdzamy, czy pasek nie jest za długi. Jeśli uznamy, że rzęsy wychodzą poza oko musimy dociąć pasek - zawsze od zewnętrznej strony. Na ten moment Perhaeps ma w repertuarze siedem różnych efektów rzęs, więc jest w czym wybierać.


DONN to idealny model na co dzień, bardzo naturalny. Zapewnia wyraziste spojrzenie i ładnie dostosowuje się do każdego kształtu oczu.
LADY gwarantuje za to spojrzenie lekkie, ale zalotne. Model idealny na randkę! Naturalnie cieniowane włoski sprawią, że On nie zorientuje się, iż coś poprawiałyście.
QUEEN to propozycja wieczorowa, efektowna, idealna na Sylwestra. Przykuwają uwagę i powiększają oko.


Tutaj przyklejam model Queen. W zestawie również znajdziemy klej, tym razem biały - po stężeniu będzie przezroczysty i niewidoczny. Aplikujemy dokładnie klej w niewielkiej ilości na pasek i odczekujemy kilkanaście sekund. Po tym czasie klej nabiera lepkości, co umożliwi przymocowanie paska w miejscu, w którym chcemy. Najlepiej przy pomocy pęsety lub specjalnego aplikatora przykładamy na środek powieki środkową część paska, starając się zrobić to jak najbliżej linii naszych rzęs. Następnie dociskamy lewy i prawy koniec paska. Czekamy chwilę, aby upewnić się, że rzęsy trzymają się skóry. Po aplikacji możemy nałożyć jeszcze tusz do rzęs, który połączy sztuczne włoski z naturalnymi. Możemy także użyć zalotki, dzięki czemu nasze rzęsy będą podkręcone w podobny sposób jak te sztuczne.


Jak zdjąć rzęsy i jak się je nosi?

Paski rzęs są dość elastyczne, jednak jeszcze kilkanaście/kilkadziesiąt minut po aplikacji czuję je na powiekach. Po tym czasie przyzwyczajam się i nie przeszkadzają mi. Zdejmujemy je przy pomocy pęsety podważając zewnętrzną część paska i delikatnie ciągnąc ku wewnętrznemu kącikowi. Rzęs można używać wielokrotnie, dlatego po zdjęciu należy dokładnie oczyścić je z resztek kleju i schować do pudełeczka. Poniżej efekt w jednym z makijaży wraz z użytymi kosmetykami.


Na Facebooku rzęsy do wygrania!

Nic nie trzeba udostępniać, jedynie polubić strony i odpowiedzieć na proste pytanie. KONKURS

Czy Wy też lubicie sztuczne rzęsy? Który model najbardziej Wam się podoba?

Przegląd niedrogich maskar do rzęs

Tusz do rzęs i puder matujący to dla wielu kobiet absolutne minimum makijażu. Z rzęsami ciągle prowadzę wojnę, chcąc je wzmocnić, wydłużyć i przyciemnić, a one za często, jak na mój gust, dezerterują :) Bez przerwy stosuję jakieś sera, odżywki i inne cuda, z różnym skutkiem. Na co dzień jednak wszelkie niedoskonałości ukrywam pod warstwą lub dwoma warstwami tuszu. Różnie z maskarami bywa, mam swoich faworytów, choć ulubieńca jeszcze nie zdarzyło mi się poznać... wciąż pozostaje on w sferze marzeń i poszukiwań... Zapraszam na przegląd moich ostatnich tuszy do rzęs.



Maybelline, The Colossal Volum' 100% Black



Tusz do kupienia dosłownie wszędzie, w każdej drogerii, za ok. 25 zł. Żółte opakowanie rzuca się w oczy, choć nie jest to mój ulubiony kolor. Szczoteczka jest dokładnie taka jak lubię: duża, niesilikonowa, z odpowiednio ułożonymi włoskami, nie za gęsto i nie za rzadko. Myślę, że całkiem łatwo można pobrudzić sobie nim powieki, ale odrobina wprawy pomaga uniknąć takich atrakcji. Konsystencja tuszu jest idealna. Tusz nie tworzy na rzęsach grudek, czasami lekko skleja włoski, zwłaszcza pod koniec, kiedy trochę gęstnieje pod wpływem powietrza wtłaczanego do pojemniczka podczas używania. Ładnie unosi rzęsy od samej nasady, lekko podkręca i wydłuża. Trzyma się idealnie calutki dzień i nie rozmazuje. Kolor ma faktycznie czarny. Jeden z moich ulubionych, choć jeszcze nie ideał. Bardzo długo jest świeży i właściwie nie zdarzyło mi się, abym musiała go szybko wyrzucać. Jest to moje zużyte 3-4 opakowanie.

T'e'N, Bronzing 10, Summer Wonderlashes



Tusz, który dostałam podczas targów kosmetycznych od włoskiej marki T'e'N (Alfaparf). Posiada ciekawą szczoteczkę ze skręconym włosiem, wyprofilowaną. Włoski są dosyć krótkie i może dlatego słabo łapią rzęsy. Konsystencja tuszu jest bardzo gęsta, dlatego tworzy on grudki, skleja rzęsy i wymusza malowanie ich kilkoma warstwami. Być może taki efekt spowodowany jest tym, że tusz swoje przeleżał zanim do mnie dotarł. Nie zauważyłam uniesienia ani pogrubienia, jedynie nadanie ciemnego koloru. Opakowanie ma ładne, minimalistyczne, ale łatwo się brudzi. Nie mam pojęcia ile kosztuje i gdzie można go kupić. Dość szybko wysechł.

Miss Sporty, Curve it! Pump Up Booster



Tusz jest bardzo tani, kosztuje ok. 15 zł i niesamowicie mnie zaskoczył. Nie spodziewałam się po nim niczego konkretnego, kupiłam go właściwie w ciemno. Ma szczoteczkę taką jak lubię, trochę grubszą niż Maybelline i przy końcówce uniesioną do góry. Bardzo ładnie rozdziela rzęsy pokrywając je jednolitą warstwą tuszu. Unosi je przy tym i podkręca. Jedyne, co zwróciło moją szczególną uwagę to fakt, że szczoteczka zbiera odrobinę zbyt dużo tuszu, warto go trochę z niej zetrzeć przed nakładaniem na rzęsy, inaczej może tworzyć grudki. Tutaj jeszcze łatwiej pomalować sobie powieki, ale szybko nabrałam wprawy i niczego nie rozmazywałam. Bardzo długo jest świeży.

Bourjois, Mascara Effect Push Up, Volume Glamour



Tusz przywędrował do mnie w ramach testowania dla portalu ibeauty.pl. Opakowanie ma bardzo solidne, czarne, w ciekawym kształcie klepsydry. Kosztuje ok. 40 zł, do kupienia np. w Rossmannie. Szczoteczka nie jest silikonowa, ładnie pokrywa rzęsy od samej nasady, mimo dość krótkich włosków. Idealnie rozdziela rzęsy, nadając im bardzo naturalny wygląd. Nie zauważyłam szczególnego efektu "push up", choć rzęsy faktycznie były delikatnie uniesione i troszkę podkręcone. Szybko się zorientowałam, że lepiej nie kombinować przy nim z wieloma warstwami, bo łatwo można przesadzić. Nadaje koloru głębokiej czerni. Idealny tusz na co dzień. Wysycha standardowo, nie za szybko, choć pod koniec gęstnieje i lubi zbierać się na końcówce szczoteczki.

Wibo, XXL Lift Lash Volume



Najchętniej pozostawiłabym go bez komentarza. Kupiony w ciemno, bardzo tani (ok. 8 zł), w Rossmannie. Ma beznadziejną, wąską i podkręconą szczoteczkę, która nie wiadomo co ma sobą reprezentować. Nabiera bardzo dużo tuszu, który ma tak gęstą konsystencję, że woli siedzieć na swojej szczoteczce niż grzecznie przejść na moje rzęsy. Bardzo trudno pomalować nim rzęsy, lubi sklejać i brudzić. U mnie zupełnie się nie sprawdził. ZUO! Bardzo szybko wysechł (mam podejrzenia, że ktoś otwierał go milion lat przed moim zakupem w drogerii, ależ mnie to wkurza!).

Lovely, Intense Green Color Mascara



Czasem lubię kolorowe rzęsy, zwłaszcza latem, w końcu wszystko jest dla ludzi. Ten tusz kupiłam w jakiejś promocji, także w ciemno, bodajże za 5 zł. Posiada niestety silikonową szczoteczkę, o czym dowiedziałam się w domu, jako że nie otwieram kosmetyków w drogerii. Nie lubię takich szczoteczek, u mnie się nie sprawdzają. Tym tuszem zupełnie nie ma u mnie sensu malować rzęs bez ówczesnego podkładu z czarnej maskary. Mam zbyt jasne rzęsy, aby było widać jakiś efekt, nawet pod światło. Kolor jest raczej turkusowy niż zielony, bardzo słabo napigmentowany. Po pomalowaniu rzęs maźniętych wcześniej jedną warstwą czerni uzyskuję efekt muśnięcia turkusem, na pewno nie jest to dokładne wytuszowanie, bo szczoteczka nie dociera do nasady, maluje jedynie końcówki. Trzeba się z nią trochę pobawić i ją "wyczuć", gdyż rozprowadza maskarę bardzo nierównomiernie, potrafi tworzyć różne zgrubienia i grudki. Nie odnotowałam uniesienia czy podkręcenia. Chciałam kupić także inne kolory, ale sobie daruję. Wysycha dość szybko, szybko gęstnieje.

Yves Rocher, Sexy Pulp



Opakowanie ma trwałe, ale napisy bardzo szybko się starły. Miałam tusz w kolorze brązowym, dostałam go jako gratis za wyrobienie karty do sklepów YR, bez promocji kosztuje 57 zł. Szczoteczka nie jest silikonowa, bardzo dobrze wyprofilowana, w środku posiada lekkie wgłębienie. Nabiera idealną ilość tuszu do pomalowania rzęs jedną warstwą. Przepięknie rozdziela każdą rzęsę z osobna, pokrywając ją tuszem równomiernie, bez grudek i sklejania. Jednocześnie delikatnie unosi i podkręca rzęsy. Łatwo można stopniować efekt, jaki chcemy uzyskać, bez nerwów i poprawek. Uwielbiałam nim malować rzęsy, zwłaszcza na co dzień, gdy się spieszyłam. Bardzo długo miał idealną konsystencję, praktycznie rok. Ta maskara jest bliska mojemu ideałowi.


Manhattan, Supersize False Lash Look Mascara



Różowe opakowanie jest solidne, napisy się nie ścierają. Kosztuje ok. 25 zł. Ogromna szczota, którą nawet ja, przyzwyczajona do takich rozmiarów, potrafiłam sobie ubabrać powieki. Mimo to tusz wart jest uwagi, bo niesamowicie wydłużał moje rzęsy i lekko je podkręcał, dzięki czemu faktycznie były widoczne. Początkowo był dla mnie zbyt rzadki, zmieniło się to dopiero do mniej więcej dwóch tygodniach używania. Po tym czasie nabiera idealnej konsystencji, która niestety także przemija, staje się natomiast dość gęsty. Nie warto wtedy nakładać więcej niż dwie warstwy, bo zwyczajnie potrafi sklejać rzęsy. Bardzo długo pozostaje świeży.

Na koniec pomarudzę: proszę Was bardzo, nie otwierajmy kosmetyków w drogerii, zwłaszcza kolorówki. Otwierając je, skracamy im życie i narażamy siebie i inne konsumentki na zakup kosmetyków z krótszą datą przydatności niż sugeruje producent (a więc na koszty) i na kosmetyki skażone bakteriami. Testery zazwyczaj są w drogeriach nie bez powodu, a jeśli nie ma, trzeba o nie zapytać. Wielokrotnie zdarzyło mi się, że kosmetyki otwierała przy mnie sama ekspedientka, w takim przypadku uciekam gdzie pieprz rośnie. Dziękuję za uwagę.

A Wy jakie tusze lubicie? Macie swojego ulubieńca?

Niezdecydowana piątka czyli pięć szybkich recenzji

Na pewno używając kosmetyków nieraz spotykałyście się z sytuacją, gdy żel pod prysznic Was denerwował i nie zamierzacie go więcej kupować. Mam nadzieję, że nieraz był też czysty zachwyt, a nad cudownym działaniem mogłybyście się rozpływać godzinami. Są takie kosmetyki, które od razu albo kochamy albo nienawidzimy.
Są i takie, które są nam... po protu obojętne. Kompletnie, całkowicie obojętne, nie wzbudzają ani nienawiści ani zachwytu, mogłoby ich równie dobrze na tym świecie nie być. Ostatnio mam do czynienia z piątką takich kosmetyków. Są bardzo różne, choć właściwie każdy jest do twarzy. Dziś będzie o niezdecydowanej piątce, czyli krótkie i szybkie pięć recenzji. Wnioski na końcu. Zapraszam:


Marion
Plasterki punktowe na wypryski


Ostatnio coraz rzadziej mi się zdarzają tzw. niedoskonałości, ale jeśli są to chcę się ich szybko pozbyć. Kiedyś pisałam o preparatach punktowych KLIK, a o tych plasterkach całkowicie zapomniałam. No właśnie, na tym polega z nimi kłopot. 
Plasterki są bardzo tanie, opakowanie 10 sztuk kosztuje 2-3zł, można więc spróbować. 
Łatwo się ich używa, ale mam mały problem z odklejeniem ich od folii, ponieważ klej mocno trzyma. Niestety na skórze już tak ładnie się nie klei, do 2h jest w stanie wytrzymać, a potem... Potem szukaj wiatru w polu, nigdy nie udało mi się żadnego znaleźć w pościeli....


Skład mają całkiem sensowny. Jest tu olejek z drzewa herbacianego, kwas salicylowy, olej z pestek winogron.


Plasterki nie są zbyt małe, w zupełności wystarczają na przykrycie wyprysku wraz z jego najbliższą okolicą. U mnie nie wystąpiły żadne reakcje alergiczne ani podrażnienie. Trochę przyspieszają gojenie, wysuszają i niwelują zaczerwienienie, nie mogę napisać, że całkowicie są bublem. Ale... 


... dla mnie mimo skuteczności stosowanie ich jest zbyt denerwujące, a zachodzenie rano w głowę gdzie się podziały... Cóż, rano mam lepsze rzeczy do roboty! :)



 Miss Sporty
Dr Balm
Balsam do ust 03


Nie wyobrażam sobie życia bez balsamu do ust, dla mnie to jeden z podstawowych kosmetyków. Dr Balm wygląda  typowo, opakowanie ma standardowe. Ostatnio pisałam o Alterrze i Sylveco, zachwycałam się ich składem i działaniem. Cóż, tutaj tego mi zabrakło.
Po pierwsze skład pozostaje zupełnie nieznany, nie ma go na opakowaniu. Czy zdajecie sobie sprawę, że pomadki i balsamy do ust zwyczajnie zjadamy? Ja tak, a lubię wiedzieć co jem...


 Po drugie pomadka lekko maluje usta na różowawy kolor, więc jeśli wyjedzie się nią poza linię warg, o co nietrudno, to przy jasnej karnacji będzie ją widać jako nieestetyczne zaczerwienienie wokół ust. Nie wygląda to dobrze. Kosztuje ok. 6zł za nie wiadomo jaką pojemność.


Po trzecie jest jej bardzo mało! Mimo wszystko pomadka spełnia jakieś swoje zadanie, może nie nawilża, ale chroni przed wiatrem. Lepiej sprawdza się w ciepłe dni, na zimę się nie nadaje. Konsystencja jest taka jakaś "rozlazła", przez co właśnie lubi sobie wędrować poza usta. Nie ratuje jej nawet przyjemny, arbuzowy jak dla mnie, zapach. Dla mnie to za mało...



Avon
Clearskin
Tonik oczyszczający pory z 0,5% kwasem salicylowym


 Tonik jest w pielęgnacji twarzy niezbędny i paręnaście miesięcy temu nareszcie to zrozumiałam. Od tamtej pory używam go co najmniej dwa razy dziennie. Mam w tym momencie otwarte trzy sztuki, dwa poniższe na wykończeniu. Nie licząc hydrolatów, które świetnie się spisują w tej roli.


 Jako posiadaczka tłustej cery bardzo dbam o dokładne jej oczyszczenie i używam sporo produktów takich jak żele, peelingi, pianki i toniki. To się naprawdę opłaca.
Ten tonik podobno jest "opracowany przy wykorzystaniu technologii zwężania porów; dogłębnie oczyszcza skórę i kontroluje wydzielanie sebum; pozostawia skórę czystą i odświeżoną".
Poza tym producent doradza stosować go "1-3 razy dziennie na miejsca skłonne do wyprysków". Kosztuje ok. 10 zł/100 ml.


 Skład oparty jest przede wszystkim na alkoholu, który sprawia, że tonik ten niemiłosiernie śmierdzi. Używanie go na twarz to istna katorga. Stosuję go co dwa dni, przemywając policzki, nos i czoło, inaczej wysusza skórę, a jak powszechnie, mam nadzieję, wiadomo, wysuszona tłusta skóra produkuje jeszcze więcej sebum. Chyba nie o to nam chodzi? Stosowany rozsądnie oczyszcza pory jak obiecuje producent, ale to samo robi milion innych, za to bezpieczniejszych toników np. na bazie mięty czy szałwii. Do opakowania nie mam zastrzeżeń.


 CD
Krem nawilżający z lilią


Ostatnio o tej marce zrobiło się w miarę głośno na blogach. Krem nawilżający mam już kilka miesięcy, ale nie przez jego wydajność tak go męczę. Kosztuje ok. 12 zł/200 ml.
Krem ma świetną konsystencję, średnio lekką, satynową. Na skórze zostawia białe smugi, które trzeba wklepywać w nieskończoność. Zdecydowanie ładnie nawilża, ale gdyby tylko tyle...


 W składzie na samej górze mamy trójglicerydy i inne emolienty, dzięki czemu krem ten pięknie zapchał mi pory. Jest w tym naprawdę skuteczny! Gdzieś tak w środku mamy ekstrakt z lilii, poza tym masę konserwantów i mnóstwo składników kompozycji zapachowej, która jest wyjątkowo nieudana. Ten krem zwyczajnie śmierdzi skoszoną trawą i gumą... Stosuję go czasem do nóg, czasem do rąk, a teraz na opaloną skórę ramion.


 Accos
Tonik oczyszczający
Do skóry tłustej, mieszanej i skłonnej do trądziku


Tonik fajnie oczyszcza skórę, odświeża ją i redukuje świecenie. Jak dla mnie dziwnie pachnie, trochę jakby cukierkami miętowymi, słodko i rześko jednocześnie. Kosztuje ok. 20 zł/175 ml. Opakowanie jest wygodne i estetyczne.


 Skład: nawilżacze i ekstrakty roślinne oraz kilka substancji aktywnych np. kwas sebacynowy (nawilża i przywraca równowagę lipidową naskórka, zmniejsza objawy trądziku), a wszystko zakonserwowane parabenami i pochodną formaldehydu. Szczegóły poniżej.


Podsumowując tonik spełnia swoją rolę, przywraca pH i ma pozytywny wpływ na tłusta skórę. Zmniejsza świecenie i reguluje sebum, zwłaszcza używany 2x dziennie jak zaleca producent. Szczerze? Dokładnie takie samo działanie ma trzy razy tańszy tonik Ziaji, o którym pisałam TUTAJ.


Tak właśnie sprawa wygląda. Żaden z tych produktów się nie wyróżnia na tle innych, ale nie nazwałabym ich bublami, bo działają. Każdy mnie czymś denerwuje. Nie jestem w stanie wyegzekwować odpowiedzi sama od siebie czy jestem na tak czy na nie?

Mimo wszystko ja szukam ideałów i nie zadowalam się kosmetykami, które mnie nie zachwycą. Nie jestem wybredna (a może?), ale wśród gąszczu tylu innych produktów, od których wręcz uganiają się drogeryjne półki po co mam kupować średniaki?

Na koniec znów przypominam o konkursie u mnie, gdzie nagrody same sobie wybieracie :)
Wystarczy kliknąć w poniższy baner i wypełnić formularz zgłoszeniowy.
http://cosmeticosmos.blogspot.com/2015/05/konkurs-bierz-co-chcesz.html

Miałyście któryś z tych kosmetyków? Co o nich sądzicie?

Zakupione na promocjach: Rossmann, Natura, Hebe

Czyżbym już wielokrotnie z uporem maniaka wspominała, że nie jestem odporna na promocje? Tak? A, to dziś już nie wspomnę ;) Nie mogłam się oprzeć tym wszystkim -49%, -40%, 2za1 itp. więc wielokrotnie moje nogi same gnały do różnych drogerii. W ciągu ok. dwóch tygodni byłam 7 razy w 5 różnych Rossmannach, 2 razy w Naturze i raz w Hebe. Że przesada? A co ja poradzę? Moje nogi postanowiły same sobie pożyć przez ten czas, moje oczy robiły się okrągłe jak spodki na widok % (nie, nie alkoholu), a i głowa chyba całkiem zapomniała do czego służy... Kupiłam sporo rzeczy jak na kogoś kto potrzebował, uwaga, tylko pudru... Niektóre są nietrafione, o czym wiem już teraz, a z niektórych jestem niesamowicie zadowolona. Zapraszam.



Zakupy Rossmann


Drugiego dnia promocji na produkty do makijażu twarzy poszłam tylko po puder... A kupiłam trochę więcej.  
- Puder Wibo o nieznanym składzie, którego przez to trochę się boję, zostawiłam sobie na potem, póki co tylko się nim dwa razy "maźnęłam", co wystarczyło, aby stwierdzić, że ten silny zapach będzie mnie irytował. 
- Drugi puder Manhattan w odcieniu Wanilia wypada zdecydowanie lepiej, przede wszystkim dlatego, że ma wypisany skład, a w nim brak parafiny (tak, tak - zauważyłam ostatnio, że w pudrach często jest parafina, a ja się zastanawiałam co mnie zapycha....). Puder ładnie i na długo matuje skórę, a i odcień wybierany w sumie w ciemno okazał się odpowiedni. Do tego jest antybakteryjny. 
- Następnie do koszyka powędrowały chusteczki matujące Wibo, które może nie są rewelacyjne, ale przydadzą się w zapasie. No i są różowe!
- Korektor Lovely pod oczy okazał się wielką pomyłką - sam sposób aplikacji mnie denerwuje, wykręcanie odpowiedniej ilości jest chyba niemożliwe, zawsze jest za dużo, więc całe opakowanie od wewnątrz jest wysmarowane kosmetykiem. Niezbyt to higieniczne i na pewno odbije się na wydajności. W dodatku już po kilku dniach napisy z opakowania się wytarły prawie całkowicie. Sam korektor jest poniżej przeciętnej, praktycznie nic nie zakrywa, a po jakimś czasie zbiera się w załamaniach. Żałuję, że go kupiłam.
- Korektor Wibo 4in1, o którym wielokrotnie czytałam same ochy i achy, na mnie nie zrobił większego wrażenia. Użyłam kilka razy i rzuciłam w kąt, podejrzewam go o zapychanie porów... Powtarza się historia z pudrem: dlaczego producent nie wypisał składu?
- Kolejna pomadka do ust Alterra z granatem, była po 2,99zł. Uwielbiam ją, jest świetna. Ma naturalny skład, jest tania i pięknie pachnie.


W kolejnych dniach promocji, tym razem na produkty do makijażu oczu, w Rossmannie byłam aż trzy razy, za każdym razem kupując po 2-3 produkty. Najpierw kupiłam:
- Dwie kredki automatyczne Lovely, granatową i brązową. Cóż, z nich też nie jestem zadowolona. Kredki bardzo szybko znikają ze skóry, nie pomaga pokrycie cieniem ani baza, po której po prostu nie da się nimi malować. Były bardzo tanie, ale i tak żałuję, że je kupiłam. EDIT: Brązowa całkiem nieźle radzi sobie z brwiami, jeśli oczywiście jej kolor współgra z cerą.
- Wibo Eyebrow Stylist, na razie trafił do zapasów, mam nadzieje, że znalazłam dużo tańszego zastępcę Revitalasha, czas pokaże. EDIT: jest naprawdę w porządku! Za tą cenę mogę mu jedynie zarzucić, że szczoteczka nabiera zbyt dużo produktu i kilkakrotnie muszę ją wycierać. Ładnie utrwala włoski i nadaje im lekki kolor.
 

Przy kolejnym podejściu zdecydowałam się na:
- Tusze do rzęs Wibo: Panoramic Lashes oraz Growing Lashes. O obu czytałam bardzo dobre opinie, a moje obecne tusze są na wykończeniu, więc daruję sobie wyrzuty sumienia dotyczące nieplanowanych zakupów ;) (o tym, że w zapasie mam dwa inne tusze ciiiiś). EDIT: Oba są raczej słabe, przy czym tak wychwalany pod niebiosa Growing Lashes nic nie robi, zupełnie nie widać go na rzęsach. Nie tego oczekiwałam, nie pomaga kilkakrotne nałożenie produktu, za to można porobić malownicze grudki :(
- Wibo baza pod cienie - zdecydowanie z niej jestem póki co najbardziej zadowolona! Cienie trzymają się calutki dzień, a zawsze miałam z tym problem, nie zbierają się w załamaniach powieki, nie ścierają i mają intensywniejsze odcienie.


Podczas kolejnych odwiedzin w Rossmannie od razu wrzuciłam do koszyka kolejną bazę pod cienie Wibo i dodałam jeszcze szybkoschnący eyeliner Lovely, mam nadzieje, że uratuje honor tej marki...

Wiem od dziewczyn, że w niektórych Rossmannach promocja obejmowała także odżywki do rzęs, niestety w tych trzech, w których byłam ja - nie. Jak pech to pech.
 
W ostatnich dniach promocji, tym razem na produkty do ust i paznokci, postawiłam na paznokcie z premedytacja omijając temat ust. Niby nie ma nic bardziej kobiecego niż pomalowane wargi, ale cóż mogę poradzić na to, że ja na co dzień tego nie lubię? Oczywiście mam kilka pomadek i błyszczyków, ale leżą sobie spokojnie i konają śmiercią porzuconych i niechcianych... Czasem je odwiedzam, od wielkiego dzwonu, maznę nimi usta i znów porzucam na pastwę czasu i kurzu. Taka już jestem nieczuła ;)


Do Rossmanna polazłam głownie po jeden lakier, mianowicie Sally Hansen 240 Babe Blue (fota wyżej). Kolor, w którym się zakochałam widząc go u kogoś na paznokciach na moich wyglądał, cóż, jeszcze lepiej! Niestety jego trwałość pozostawia wiele do życzenia... Chyba jeszcze nigdy nie natrafiłam na lakier, który odpryskuje kilka godzin po pomalowaniu i to z top coatem! Muszę go jeszcze potestować, ale pierwsze wrażenie było ambiwalentne. Bywa.

Dorzuciłam do koszyka także:
- Wibo Diamond hard oraz Top coat Like Gel, nie użyłam ich jeszcze, zobaczymy czy są coś warte. EDIT: To zwykłe przezroczyste lakiery, nie widzę w nich nic szczególnego. Utwardzają i nadają delikatny połysk, który z czasem się wyciera.
- Miss Sporty, zielony odcień, bo takiego jeszcze nie mam. Strasznie farbuje podczas zmywania, ale łatwo się nakłada i w miarę szybko schnie. Trzyma się max. 3 dni.
- Lovely, żółty pastelowy odcień, który pięknie wygląda latem przy opalonych dłoniach. Dość długo trzyma się pazurków, ok. 5 dni.
- Sally Hansen Insta-Dri, miałam poprzednią wersję, o której napiszę posta. Mam nadzieje, że ta będzie jeszcze lepsza! EDIT: Są identyczne! 
- Sally Hansen Hard as nails, odżywka wzmacniająca, jeszcze nie używałam.




Do Hebe zaszłam niezobowiązująco, czekając na męża, który buszował w innym sklepie. Podeszłam do szafy Eveline (-40%), wzdrygnęłam się na widok odżywek do paznokci po czym ujrzałam te do rzęs... Szybki rekonesans i wrzuciłam do koszyka wersję z olejem arganowym. Gdy skończę kurację Belcilsem będę miała już kolejna odżywkę w zapasie, taka ze mnie spryciara ;) Po chwili dołożyłam jeszcze fajnie wyglądającą tarkę do stóp, szeroką i wyprofilowaną, ale obiecałam ją już mamie, mam nadzieję, że jej posłuży :)



W Naturze też bardzo nie szalałam, w promocji na akcesoria 1+1 chciałam kupić pędzel do cieni i mój wybór padł na Elite models, z czego jestem bardzo zadowolona. Pędzel kosztował 9 zł, a bardzo ładnie nakłada cienie, blenduje i co tam jeszcze wymyślę, łatwo się pierze. Jako gratis dorzuciłam szczotkę do włosów Reed Professional, która kosztowała 10 zł po jakiejś obniżce (ostatnia sztuka, wcześniej 25zł). Z niej jestem również zadowolona, ładnie rozczesuje włosy, także mokre, nie wyrywając ich. Zainwestowałam także w zwykłą opaskę do włosów, przyda się podczas nakładania maseczek :)


Innego dnia zaszłam do Natury trochę dla zabicia czasu i nacieszenia oczu głupotami, po czym wyszłam z dwoma cieniami i dwoma kredkami Kobo. Ujmę to tak: po cieniach spodziewałam się czegoś więcej, są poprawne i całkiem ładne, ale nic poza tym, przeciętne cienie, które w dodatku bez bazy szybko się zbierały w załamaniach powieki. Za to kredki są świetne, ładnie się trzymają, nie znikają w ciągu dnia i mają śliczne odcienie. Mogę się przyczepić jedynie do tego, że podczas makijażu same się wkręcają do środka, ale są na to sposoby. EDIT. Po kilku tygodniach kredki jakby wysychają i same się łamią, przez co niemożliwe jest wykonanie makijażu :(


W Auchan kupiłam najzwyklejszą na świecie temperówkę do kredek, bo poprzednia gdzieś zaginęła. Oczywiście niebieską ;)


Z przyjemnością czytałam podobne posty, porównywałam zakupy itp. Ciekawa jestem czy kupiłyście coś podobnego do moich nabytków?
Moje zdjęcie
CosmetiCosmos
Witaj na CosmetiCosmos.pl! Mam na imię Aneta i od kilku lat interesuję się kosmetykami i ich składami, szczególnie naturalnymi. Szukam prawdziwych perełek, lubię polskie manufaktury, kręcę też własne kremy. Interesują mnie także eko środki czystości. Mam nadzieję, że znajdziesz tu coś ciekawego dla siebie (polecam wyszukiwarkę). Kontakt ze mną: cosmeticosmos@gmail.com

Jestem tutaj