Jak przykleić sztuczne rzęsy? Kępki Perhaeps

Piękne rzęsy to marzenie wielu kobiet, w tym i moje. Niestety matka natura nie obdarzyła mnie takimi, jakbym chciała, ale od czego są różne gadżety :) Dzięki sztucznym rzęsom możemy zmienić swój makijaż nie do poznania, wystarczy dosłownie kilka ruchów. Możemy dodać spojrzeniu kobiecości i wdzięku, albo wręcz przeciwnie - teatralnej elegancji. Sztuczne rzęsy są fajnym rozwiązaniem nie tylko na wesele, Sylwestra czy od święta, ale także na co dzień. Wystarczy nabrać odrobinę wprawy, poćwiczyć i cieszyć się efektami. Jak założyć sztuczne rzęsy?



Jak przykleić kępki rzęs?

Najbardziej ujęły mnie właśnie kępki Perhaeps. Posiadam opakowanie, w którym znajdują się trzy rozmiary, dzięki czemu możemy idealnie dobrać wielkość kępek i przykleić je w odpowiednie miejsca. Przyda się pęsetka i oczywiście klej - tutaj mamy go w zestawie. Kępki przyklejamy przed lub już po wykonaniu makijażu, jednak jeszcze przed tuszowaniem rzęs. Osobiście najbardziej lubię po - wtedy widzę, w którym dokładnie miejscu powinnam je przykleić.


Klej jest czarny, dzięki czemu kompletnie nie widać go w gotowym makijażu. Zaczynamy od dobrania rozmiarów kępek i zaplanowania miejsc doklejenia. Po dobraniu kępek łapiemy je delikatnie pęsetką, a następnie na samą końcówkę aplikujemy klej w niewielkiej ilości. Następnie czekamy kilkanaście sekund, aby klej lekko stężał. Dopiero wtedy doklejamy kępki do naszych naturalnych rzęs przy samej ich linii, wsuwając je delikatnie między nasze rzęsy. Nie doklejamy kępek do powieki.


Jak zdjąć sztuczne kępki rzęs Perhaeps?

Klej Perhaeps po stężeniu staje się elastyczny, trochę przypomina gumę, dzięki czemu zdjęcie kępek jest bardzo proste. Możemy użyć płynu do demakijażu i wacika - bardzo delikatnie pocieramy wacikiem od góry do dołu, rzęsy powinny zostać na waciku. Możemy także zdejmować kępki pęsetką, jednak należy bardzo uważać, aby nie powyrywać swoich rzęs, dlatego jestem zwolenniczką pierwszej metody.


Kępek można użyć kilka razy, przynajmniej ja używam ich ok. trzy razy, po czym wyrzucam. Po każdym zdjęciu - o ile się nie odkształciły i nadal wyglądają idealnie - dokładnie czyszczę je z gumowatego kleju (przy pomocy pęsetki) i odkładam do pojemniczka.


Bardzo podoba mi się efekt kępek, który jest bardzo naturalny i komfortowy podczas noszenia. Kępek kompletnie nie czuję na powiece, nie przeszkadzają mi mrugać ani nie zaczepiają o włosy. Efekt możecie zobaczyć na zdjęciu powyżej. Podoba Wam się?


Jak przykleić sztuczne rzęsy na pasku?

Rzęsy wyciągamy delikatnie pęsetą z opakowania, a następnie przykładamy do powieki i sprawdzamy, czy pasek nie jest za długi. Jeśli uznamy, że rzęsy wychodzą poza oko musimy dociąć pasek - zawsze od zewnętrznej strony. Na ten moment Perhaeps ma w repertuarze siedem różnych efektów rzęs, więc jest w czym wybierać.


DONN to idealny model na co dzień, bardzo naturalny. Zapewnia wyraziste spojrzenie i ładnie dostosowuje się do każdego kształtu oczu.
LADY gwarantuje za to spojrzenie lekkie, ale zalotne. Model idealny na randkę! Naturalnie cieniowane włoski sprawią, że On nie zorientuje się, iż coś poprawiałyście.
QUEEN to propozycja wieczorowa, efektowna, idealna na Sylwestra. Przykuwają uwagę i powiększają oko.


Tutaj przyklejam model Queen. W zestawie również znajdziemy klej, tym razem biały - po stężeniu będzie przezroczysty i niewidoczny. Aplikujemy dokładnie klej w niewielkiej ilości na pasek i odczekujemy kilkanaście sekund. Po tym czasie klej nabiera lepkości, co umożliwi przymocowanie paska w miejscu, w którym chcemy. Najlepiej przy pomocy pęsety lub specjalnego aplikatora przykładamy na środek powieki środkową część paska, starając się zrobić to jak najbliżej linii naszych rzęs. Następnie dociskamy lewy i prawy koniec paska. Czekamy chwilę, aby upewnić się, że rzęsy trzymają się skóry. Po aplikacji możemy nałożyć jeszcze tusz do rzęs, który połączy sztuczne włoski z naturalnymi. Możemy także użyć zalotki, dzięki czemu nasze rzęsy będą podkręcone w podobny sposób jak te sztuczne.


Jak zdjąć rzęsy i jak się je nosi?

Paski rzęs są dość elastyczne, jednak jeszcze kilkanaście/kilkadziesiąt minut po aplikacji czuję je na powiekach. Po tym czasie przyzwyczajam się i nie przeszkadzają mi. Zdejmujemy je przy pomocy pęsety podważając zewnętrzną część paska i delikatnie ciągnąc ku wewnętrznemu kącikowi. Rzęs można używać wielokrotnie, dlatego po zdjęciu należy dokładnie oczyścić je z resztek kleju i schować do pudełeczka. Poniżej efekt w jednym z makijaży wraz z użytymi kosmetykami.


Na Facebooku rzęsy do wygrania!

Nic nie trzeba udostępniać, jedynie polubić strony i odpowiedzieć na proste pytanie. KONKURS

Czy Wy też lubicie sztuczne rzęsy? Który model najbardziej Wam się podoba?

Trusted Cosmetics i ulubione zapachy

Zapach jest bardzo ważną częścią integralną człowieka. Aromaty łatwo kojarzymy i zapamiętujemy, dopasowujemy do określonych doznań, wspomnień czy bliskich. Jednocześnie mamy swoich faworytów, ulubieńców, których szukamy w gotowych mieszankach. Mam takie marzenie, by stworzyć swój własny, indywidualny zapach i zamknąć go w szklanym flakonie, aby móc rozkoszować się jego aromatem, gdy przyjdzie mi na to ochota. Wiem, że obecnie są już takie miejsca w Polsce, zamierzam się kiedyś tam wybrać. Jednak póki co zostaje mi szukanie zadowolenia i harmonii w gotowych produktach.

Nie należę jednakże do osób, które znalazłszy jeden piękny zapach będą się go kurczowo trzymać do reszty życia. Lubię zmieniać perfumy w zależności od pory roku, okazji czy zwyczajnie humoru. Jestem im niewierna i dobrze mi z tym :)

Obecnie na moich półkach i w torebkach zalegają:


Avon, Little  Black Dress, woda perfumowana, 50ml to według producenta "kwiatowy, orientalny zapach dla eleganckiej kobiety, pragnącej oryginalnego stylu i posiadającej wyjątkowy gust. Łagodne tony piwonii i gardenii gustownie dopełniają się z osobliwą śliwką i imbirem. Świeże akordy moreli i cyklamenu dodają perfumom cechy wyjątkowości i doskonałości. Stań się elegancką damą i przyciągnij uwagę". 
-->Zapach klasyczny i elegancki, bardzo uniwersalny. Większości kobiet jest dobrze znany, bo świetnie się sprzedaje od wielu lat. Jednocześnie jest bardzo trwały, zwłaszcza jeśli trochę perfumuję też ubranie, ciekawie się rozwija w ciągu dnia, ale nie zmienia się diametralnie. Jest to zapach bardzo bezpieczny, pasujący do różnych typów kobiet, trochę jak "mała czarna". Przytłumiony i absolutnie nieowocowy.

Avon, Little Pink Dress, woda perfumowana, 50ml to według producenta "urok młodości w klasycznej i kobiecej odsłonie - w harmonii delikatnych płatków jaśminu i bogactwa piwonii na bazie zmysłowego piżma. Kategoria: kwiatowo-zielona".
-->Równie trwały aromat co klasyczny Black. Dość bezpieczny, ale bardziej wyczuwalne są w nim kwiaty. Zmysłowy, wibrujący, jakby młodszy. Na próżno szukać w nim jednak uroczej, słodkiej nuty, raczej jest to zapach dla natury kobiecej, ale konkretnej. Niech róż Was nie zmyli!


Avon, Wish of Happiness, woda toaletowa, 50ml: "słoneczny koktajl świeżych cytrusów i delikatnych kwiatowych płatków. Kategoria cytrusowo-kwiatowa. Nuty zapachowe: różowy grejpfrut, słodka gruszka, świeże cytrusy, kwiat pomarańczy".
-->Zdecydowanie owocowy zapach, głównie grejpfrutowy i cytrusowy, ale nie jest przesadnie słodki, gdzieś w tle czai się delikatna goryczka i to mi się podoba! Jest to zapach, który w ułamku sekundy poprawia mi nastrój, odcina mnie od codzienności i nudy, jest taki ożywczy, energetyczny i... po prostu happy! Żałuję, że Avon go wycofał w oferty i nawet możliwe, że jestem w posiadaniu ostatniej sztuki na świecie :) Oszczędzam go na specjalne okazje, więc mam nadzieję, że jeszcze mi potowarzyszy. Ten aromat idealnie komponuje się z letnią aurą, wakacjami, nadmorską bryzą i koktajlem z parasolką.

Yves Rocher, Naturelle, woda toaletowa, 75ml to "zapach subtelny, lekki, a jednocześnie porywający, który stanowi źródło wewnętrznej energii i witalności, kierowany do osób spontanicznych, radosnych, inspirowany potrzebą obcowania z naturą. Pierwsze wrażenie zapachowe to świeża nuta owoców cytrusowych. Przewodnim akordem jest fascynujący i tajemniczy zapach jaśminu oraz subtelny i delikatny zapach kwiatu brzoskwini. Dopełnieniem jest czarująca i otulająca ambra, piżmo i cedr".
-->Ogórek - to najbardziej w nim czuję. Zapach kupiony trochę w ciemno na podstawie powyższego opisu. Błąd, nie ma z nim nic wspólnego. Nie wyczuwam ani cytrusów, ani jaśminu, ani radości. Sam w sobie jest przyjemny, delikatny, subtelny, ogórkowy, w sam raz dla eterycznej blondynki w białej sukience, czyli... nie dla mnie. W dodatku nie jest trwały, szybko znika nawet z ubrań. Męczę go i męczę.


Avon, Hello Kitty, woda zapachowa w atomizerze: "uroczy zapach dedykowany małym kobietkom, kategoria kwiatowo-owocowa, nuty zapachowe: morela, jaśmin, wanilia".
-->Oczywiście prezent od Interendo, największej fanki Hello Kitty w Polsce - albo i na świecie ;) Zapach bardzo dziewczęcy, słodki, delikatny i ulotny jak dzieciństwo. Znika błyskawicznie, więc idealnie nadaje się dla dziewczynek. U mnie sprawdza się jako orzeźwienie w ciągu dnia, taki chwilowy kaprys, więc noszę go w torebce.

Avon, Incandessence, roletka: to zapach, który "rozświetla kobiecą osobowość roziskrzonymi nutami bergamotki, przejrzystym akordem róży i szlachetną nutą drzewa tekowego".
-->Kolejny bardzo popularny zapach z Avonu, bardzo trwały. Dość uniwersalny, trochę słodki, trochę drzewny, bardzo kobiecy i zmysłowy. Właściwie na każdą okazję, choć ewoluuje wraz z czasem. Roletka idealnie nadaje się do torebki.

Lambre, Lamour to "jasny zapach kwiatowo-drzewny, który podkreśla kobiecość, wdzięk i urok".
-->Mini perfumy z zestawu Lambre, które najbardziej do mnie przemawiają. Jest to zapach dość słodki, dziewczęcy, romantyczny i delikatny. Średnio trwały, ale wygodny do torebki. Nie wyczuwam w nim żadnych owoców, więc wydaje się elegancki i szykowny.


Indigo, L'amour, perfumy to "esencja uczuć, które wywołuje miłość. W nutach zapachowych znajdziemy kuszący zapach, który jest równie niebanalny co uczucie, a jednocześnie spontaniczny i nieprzewidywalny. Ten cudowny zapach  pozwala spojrzeć na świat przez różowe okulary. Nuta Głowy - mandarynka, pomarańcza, czerwona jagoda, kokos. Nuta Serca - konwalia, róża, białe kwiaty. Nuta Bazy - ambra, białe piżmo".
-->Kolejny wyjątkowo letni zapach, z tzw. wibrujących. Świeży, energetyczny, bardzo pozytywny. Wyraźnie wyczuwam w nim owoce, niekoniecznie cytrusy, raczej porzeczkę oraz kwiaty. Mocno kobiecy, dość słodki, ale niestety niezbyt trwały.

Laura Biagiotti, Aqua Di Roma UOMO, woda toaletowa męska to "świeży, owocowo-wodny zapach stworzony na radosny czas miłości i zakochania. Lekki i przyjemny, dla młodego, spontanicznego mężczyzny na chwile, w których najbardziej się liczą uczucia. Nutami głowy są rabarbar, liść czarnej porzeczki, mięta, grejpfrut, cytryna i arbuz; nutami serca są przyprawy i pieprz; nutami bazy są ambra, mech dębowy i nuty drzewne".
-->Jest to niby zapach męski, a jednak niemęski. Dla mnie pachnie dość kobieco i intrygująco. Szczególnie podoba mi się nuta mchu w połączeniu z owocami, która mnie ciekawi i pozwala oderwać się myślami od "tu i teraz". I tak - używam go sama :D


Obecnie pachnę więc najczęściej kwiatowo-owocowo i jest to chyba zgodne z moją pogodną naturą oraz porą roku, która niestety nie rozpieszcza nas nadmiarem słońca. Trzeba sobie radzić samemu.

A Wy obecnie czym pachniecie? Jakie lubicie nuty zapachowe?

Wykończeni w czerwcu

Czas na kolejne, letnie denko. Wykończyłam mnóstwo swoich ulubionych kosmetyków, za niektórymi już szczerze tęsknię i które z przyjemnością kupię ponownie! Jakie produkty tak mnie zachwyciły? Zapraszam dalej, rozgośćcie się.


Twarz:
Sylveco, Lekki krem rokitnikowy: to już moje drugie opakowanie kremu, chętnie do niego wracam na przełomie zima/wiosna. Świetnie balansuje pomiędzy dobrym nawilżeniem i natłuszczeniem skóry, czyli zabezpieczeniem jej przed zimnem i wiatrem, a lekkością, brakiem zapychania porów i nadmiernego błyszczenia. Z pierwszym zakupionym kremem miałam niezłe przeboje, o czym Wam pisałam rok temu, okazało się, że kupiłam źle przechowywaną sztukę, ale firma bardzo ładnie się zachowała, ponieważ po zgłoszeniu tego faktu przesłała mi świeży egzemplarz. To się nazywa obsługa klienta. Brawo! Kupię na sto procent, więcej KLIK

Mizon, Wielofunkcyjny krem ze śluzem ślimaka: absolutny hit, za którym tęsknię! Początki z nim nie były łatwe, ale już po kilku dniach przyzwyczaiłam się do jego nieco niecodziennej konsystencji i szczerze pokochałam za działanie. Moja tłusta skóra została doskonale nawilżona i zregenerowana, a przy tym nie obciążona. Dzięki temu uzyskałam prawie idealne lico, bez zaskórników czy grudek, tak częstych przy cerze tłustej czy mieszanej. Ideał na wiosnę i lato, gdyż po nim o wiele mniej skóra się błyszczała. Cena mnie nie odstrasza, wart jest każdych pieniędzy, więc na pewno do niego wrócę. Więcej KLIK

Biolaven, Krem na noc: jeden z lepszych kremów jakie miałam. Dobrze nawilżał i odżywiał skórę nocą, a przy tym był dość lekki, nie zostawiał tłustej warstwy i nie zapychał porów. Świetny winogronowy zapach uprzyjemniał mi wieczorne rytuały. To kolejny kosmetyk, za którym szczerze tęsknię. Tworzył zgrany duet ze ślimakiem Mizon. Na pewno kupię, więcej KLIK

Sylveco, Rokitnikowa pomadka ochronna: kolejne cudo tej marki. Świetny, bezpieczny skład i przyjemny cynamonowy zapach, a do tego mocne działanie ochronne i nawilżające. Wszystkie parafinowe balsamy mogą się przy niej schować ze wstydu (teraz męczę klasyczną Nivea i różnica jest ogromna!). Jedyne co mi się nie podoba to opakowanie, które szybko się starło i wyglądało nieładnie, warto to dopracować. Na bank kupię, więcej KLIK

Ziaja PRO, Dwufunkcyjny płyn micelarny: bardzo fajna, ogromna półlitrowa butla z pompką wystarczyła mi na dużo dłużej niż standardowe opakowania, a micela używam zwykle dwa razy dziennie. Dobrze sobie radził z makijażem zarówno podkładami jak tuszem do rzęs, miał problem jedynie z bazą pod cienie, którą rozmazywał. Warto spróbować jeśli nie lubimy co miesiąc kupować nowego płynu. Nie podrażnia. Chętnie jeszcze kupię, więcej KLIK

Bell, Puder prasowany 2Skin Mat: niesamowicie wydajny, miałam go baaaardzo długo. Podoba mi się, że opakowanie zawiera lusterko, dzięki czemu jest to idealny puder do torebki. Jak widać na zdjęciu napisy się pościerały, ale mimo to zatrzask do końca dobrze się trzymał, nigdy sam nie puścił. Matuje dość przeciętnie, nie zauważyłam najmniejszej różnicy w działaniu przy nakładaniu dołączonym puszkiem czy pędzlem. Obecnie stawiam raczej na pudry ryżowe, ale jeśli będę potrzebowała podobnego produktu chętnie kupię ten. Przekonuje mnie też polska marka.


Ciało:
LPM, Olejek do mycia Orzech Laskowy: genialny olejek, który zniewolił mnie swoim zapachem. Posiada fajną konsystencję, dobrze się pieni i pozostawia skórę czystą, pachnącą i miękką. Rzadko kiedy się po nim balsamowałam, zwyczajnie nie było takiej potrzeby. Polubił go także mój mąż i podbierał go cichcem :) Na pewno kupię, więcej KLIK

FlosLek, Emoleum do kąpieli: w zasadzie moja fanaberia, bowiem nie mam większych problemów ze skórą ciała. Chciałam sama się przekonać o co tyle krzyku i przyznaję, że już wiem. Przezroczysty, bezzapachowy płyn po zmieszaniu w wodą zamienia się w delikatną białą emulsję, której zazwyczaj używałam pod prysznicem. Dobrze myje skórę, choć robi to delikatnie, nie podrażnia. Pozostawia przyjemne uczucie nawilżenia nawet po wytarciu skóry ręcznikiem, nigdy nie czuła potrzeby użycia po nim balsamu. Myślę, że warto przyjrzeć się mu bliżej w przypadku wrażliwej skóry. Być może jeszcze kupię.

CD, Dezodorant Deo Atomizer Granat: przyjemny zapach i skład oparty na alkoholu (nie zawiera aluminium). Z działania byłam zadowolona, ale absolutnie nie nadaje się do używania na ogolone pachy, bowiem powoduje pieczenie skóry. Sprawdzał się także jako mgiełka w upały, zapach jest bowiem bardzo letni i owocowy. Być może kupię, więcej KLIK

Lavera, Balsam do ciała Mleko i miód: to przykład na to, że dobre składy przekładają się na jeszcze lepsze działanie. Balsam jest lekki, przyjemnie pachnie i zawiera sporo olejów, a mimo to nie pozostawia tłustej warstwy na skórze (choć to zależy także od użytej ilości). Doskonale się wchłania pozostawiając skórę miękką, gładką, odżywioną i coraz ładniejszą. Dobry na każdą porę roku. Na pewno kupię tą albo inną wersję zapachową, więcej KLIK


Włosy:
Yvs Rocher, Szampon do włosów Volume: jeden z moich stałych ulubieńców, o którym jeszcze nie napisałam posta, ale na pewno zrobię to w przyszłości. Świetnie pachnie, dobrze się pieni i jest nieco delikatniejszy dla skóry głowy niż standardowe szampony. Genialnie unosi włosy u nasady, nie przeciąża ich, sprawia, że fryzura wizualnie wygląda na gęstszą i pełniejszą. Dobrze domywa także oleje. Mam już kolejne opakowanie :)

L'Biotica, Szampon Silk&Shine: wygodna, miękka tubka i korek na klik są bardzo praktyczne pod prysznicem. Sam szampon ładnie pachnie, ma odpowiednią gęstość, dobrze się pieni. Świetnie się sprawdził na moich cienkich włosach, których nie obciążał, za to ładnie nabłyszczał i sprawiał, ze wyglądały na zdrowe. Chętnie kupię. Więcej KLIK



Pozostałe
LPM, Regeneracyjny krem do rąk: fajny zapach i dość treściwa konsystencja, wydawało się więc, że będzie fajnie. Niestety krem się u mnie nie sprawdził, w ciągu dnia był zbyt tłusty, natomiast użyty na noc działał za słabo. Nie zauważyłam ani nawilżenia, ani regeneracji pomimo zużycia całej tubki. Nie kupię, więcej KLIK

Magnum, Mydło w płynie Oliwka: bardzo rzadkie, bardzo średnie. Do plusów należy niska cena, bodajże 4 zł/l oraz wygodne opakowanie, idealne do uzupełniania pojemnika na mydło. Poza tym przeciętniak, który szybko się zużywa. Raczej nie kupię.


Znacie coś? Miałyście któryś z moich absolutnych ulubieńców?

Wykończeni w grudniu

Dzisiaj same konkrety: zapraszam na grudniowe denko.


Eveline, Nawilżający płyn micelarny: bardzo dobrze zmywa makijaż, nie podrażnia oczu i zostawia skórę lekko nawilżoną. Nie wysusza, nie powoduje uczucia ściągnięcia i jest dość tani. Jedyny minus to niewygodna i niepraktyczna pompka a'la zmywacz do paznokci. Być może kiedyś kupię. Więcej KLIK

Monotheme, ioECO, Żel do mycia twarzy: mój absolutny ulubieniec. Dobry skład, skuteczne, ale delikatne działanie, nie podrażnia oczu (myłam nim cała twarz łącznie z rzęsami i nigdy nie piekły mnie po nim oczy). Jedyny minus to dostępność i cena, ale jest niesamowicie wręcz wydajny, miałam go kilka miesięcy! Fajna konsystencja i delikatny, naturalny zapach. Jak spotkam w dobrej cenie kupię! Więcej KLIK

Herbal, Pasta do zębów ziołowa: kolejna zużyta tubka taniej pasty bez fluoru. Nie jest pozbawiona wad, ale ostatnio nie kręciłam swojej własnej wersji diy, a czymś myć zęby muszę :) Mam już kolejną w zapasach.

Próbka toniku Herbfarmacy organic skin care, Rose & Echinacea: cudowny, różany zapach i bardzo przyjemne działanie nawilżająco-odświeżające. Niewiele więcej ponadto jestem w stanie napisać, ale cena całego opakowania mnie poraziła :) Wolę hydrolat różany.

Próbka Klapp, Krem pod oczy: straszny tłuścioch o dziwnej konsystencji, paskudny zapach. Okolice oczu świecą się po nim długo i wytrwale, więc nie nadaje się na dzień. Nie urzekł mnie, nie kupię.

Próbka T'e'N, Krem do twarzy na dzień Pure do skóry tłustej: bardzo fajny o przyjemnym, delikatnym zapachu. Fajnie odświeża i oczyszcza skórę, nie zapycha. Dobry na dzień i na noc, choć raczej na okres jesienny lub wiosenny. Mam jeszcze kilka próbek.


Mój diy, Cytrusowy peeling do ciała: kolejna wersja, tym razem dałam więcej oleju kokosowego, w związku z czym zostawiał tłustawą warstwę na skórze. Na zimę w sam raz, ale w lecie zdecydowanie bym tego nie zniosła. W kolejnej partii dodam jednak więcej masła shea. Co do działania: kocham! Złuszcza, wygładza, nawilża, odżywia, natłuszcza i nie trzeba już po nim używać balsamu. W składzie 100% naturalny, szybki w przygotowaniu i skuteczny. Cytrusowy, naturalny zapach uwodzi. Dodatkowo pomarańcza ma działanie antycellulitowe! Niedługo kręcę koleją partię :) Podstawowy przepis KLIK

Ziaja, Sopot Spa, Mydło pod prysznic: duże a tanie, pięknie pachnące mydło na SLS. Nie zauważyłam u siebie wysuszenia, ale moja skóra jest ostatnio w dobrej kondycji dzięki masłu shea i różniastym olejkom. Kupię jeszcze, teraz mam KAKAOWE, cudnie pachnie. Więcej KLIK

Bentley Organic, Delikatny żel do higieny intymnej: świetny, naturalny i delikatny skład, choć zawiera kilka odkażających olejków eterycznych, mogących niektórych podrażniać. U mnie spisywał się idealnie, nie wysuszał, nie powodował szczypania ani pieczenia, ładnie pachniał i mył. Kupię. Więcej KLIK

Isana, Olejek pod prysznic: mój pierwszy olejek, od niego zaczynałam przygodę. Ma całkiem ciekawy skład, dostępny w każdym Rossmannie, ale zapach jest nie do zniesienia! Strasznie długo go męczyłam, najczęściej mieszałam ze zmieloną kawą, która odrobinę zabijała jego dziwny aromat i peelingowałam tą mieszanką skórę. Natłuszcza i lekko nawilża skórę, ale więcej go nie kupię.



Loko-Kolor, Zmywacz do paznokci Róża: tani i dobry, nie śmierdzi jak inne. Szybko zmywa wszelkie lakiery, nie wysusza płytki. Mam już kolejny.

e-FIORE, 100% Masło Babassu: bardzo przyjemne masełko, praktycznie bezzapachowe, szybko rozpuszcza się pod wpływem ciepła skóry do postaci oleju. Natłuszcza, nawilża, odżywia i świetnie się sprawdza w różnych diy. Bardzo chętnie kiedyś jeszcze kupię.

Yves Rocher, Woda toaletowa Owoce leśne: zapach porażka, dla mnie to przesłodzone landrynki, a nie soczyste, lekko kwaśne np. jeżyny. Zupełnie do mnie nie pasował i spodziewałam się całkiem innej nuty zapachowej. Woda dla małych dziewczynek, tak bym ją nazwała. Bardzo płaski zapach, nie rozwijał się z czasem, choć na ubraniach całkiem długo się utrzymywał. Całe szczęście nabyłam miniaturkę, więcej nie kupię.

Próbka Jean Vidal, Krem do rąk: nowa polska marka na rynku, widziałam już kilka opinii na temat tych kosmetyków na blogach. Dla mnie nic ciekawego! Zapach cytrusowy, owszem - obłędnie piękny, ale działania brak, a nawet lekko przesusza. Na pewno nie kupię.

Babuszka Agafia, Szampon do włosów z serwatką: mam już zarys posta na ten temat, ale zdradzę, że obędzie się bez zachwytów... Nie kupię.

Emil, Krem do rąk glicerynowo-rumiankowy: zakupiony m/w rok temu w kiosku, gdy skończył  się mój torebkowy krem, a dłonie wołały o nawilżenie. Trochę go męczyłam i nie powiem, że zapach mnie zachwycał, ale całkiem szybko się wchłaniał i dawał ulgę spierzchniętej skórze. Na pewno jest to polska produkcja i rzadko go można spotkać. Bardzo tani, w sytuacji kryzysowej sobie poradził.


Isana, Mydło w płynie Sommerseife o zapachu kwiatów pomarańczy: znam prawdziwy zapach kwiatów pomarańczy dość dobrze i mydło w przybliżeniu go przypomina. Zapach jest dość intensywny, żeby nie rzec zbyt mocny. Tworzy średnią ilość piany i dość dobrze myje, niestety jednak koszmarnie wysusza dłonie, co jest katastrofą  dla mnie, gdyż ręce myję sto razy dziennie. Mam jeszcze jedno opakowanie, bo od razu kupiłam parkę, więcej się nie skuszę.

Cleanic, Płatki kosmetyczne: stały bywalec denka, moje ulubione.

Auchan, Sensitive, Chusteczki nawilżane: bardzo dobre. Skład oparty na olejach, delikatny i skuteczny. Są bezzapachowe, dzięki temu nie podrażniają skóry. Nawet nie ma co porównywać z nimi Nivea czy Pampers, napchanych chemią. Używam ich do wszystkiego. Więcej KLIK.

To by było na tyle. Znacie coś?

Przegląd niedrogich maskar do rzęs

Tusz do rzęs i puder matujący to dla wielu kobiet absolutne minimum makijażu. Z rzęsami ciągle prowadzę wojnę, chcąc je wzmocnić, wydłużyć i przyciemnić, a one za często, jak na mój gust, dezerterują :) Bez przerwy stosuję jakieś sera, odżywki i inne cuda, z różnym skutkiem. Na co dzień jednak wszelkie niedoskonałości ukrywam pod warstwą lub dwoma warstwami tuszu. Różnie z maskarami bywa, mam swoich faworytów, choć ulubieńca jeszcze nie zdarzyło mi się poznać... wciąż pozostaje on w sferze marzeń i poszukiwań... Zapraszam na przegląd moich ostatnich tuszy do rzęs.



Maybelline, The Colossal Volum' 100% Black



Tusz do kupienia dosłownie wszędzie, w każdej drogerii, za ok. 25 zł. Żółte opakowanie rzuca się w oczy, choć nie jest to mój ulubiony kolor. Szczoteczka jest dokładnie taka jak lubię: duża, niesilikonowa, z odpowiednio ułożonymi włoskami, nie za gęsto i nie za rzadko. Myślę, że całkiem łatwo można pobrudzić sobie nim powieki, ale odrobina wprawy pomaga uniknąć takich atrakcji. Konsystencja tuszu jest idealna. Tusz nie tworzy na rzęsach grudek, czasami lekko skleja włoski, zwłaszcza pod koniec, kiedy trochę gęstnieje pod wpływem powietrza wtłaczanego do pojemniczka podczas używania. Ładnie unosi rzęsy od samej nasady, lekko podkręca i wydłuża. Trzyma się idealnie calutki dzień i nie rozmazuje. Kolor ma faktycznie czarny. Jeden z moich ulubionych, choć jeszcze nie ideał. Bardzo długo jest świeży i właściwie nie zdarzyło mi się, abym musiała go szybko wyrzucać. Jest to moje zużyte 3-4 opakowanie.

T'e'N, Bronzing 10, Summer Wonderlashes



Tusz, który dostałam podczas targów kosmetycznych od włoskiej marki T'e'N (Alfaparf). Posiada ciekawą szczoteczkę ze skręconym włosiem, wyprofilowaną. Włoski są dosyć krótkie i może dlatego słabo łapią rzęsy. Konsystencja tuszu jest bardzo gęsta, dlatego tworzy on grudki, skleja rzęsy i wymusza malowanie ich kilkoma warstwami. Być może taki efekt spowodowany jest tym, że tusz swoje przeleżał zanim do mnie dotarł. Nie zauważyłam uniesienia ani pogrubienia, jedynie nadanie ciemnego koloru. Opakowanie ma ładne, minimalistyczne, ale łatwo się brudzi. Nie mam pojęcia ile kosztuje i gdzie można go kupić. Dość szybko wysechł.

Miss Sporty, Curve it! Pump Up Booster



Tusz jest bardzo tani, kosztuje ok. 15 zł i niesamowicie mnie zaskoczył. Nie spodziewałam się po nim niczego konkretnego, kupiłam go właściwie w ciemno. Ma szczoteczkę taką jak lubię, trochę grubszą niż Maybelline i przy końcówce uniesioną do góry. Bardzo ładnie rozdziela rzęsy pokrywając je jednolitą warstwą tuszu. Unosi je przy tym i podkręca. Jedyne, co zwróciło moją szczególną uwagę to fakt, że szczoteczka zbiera odrobinę zbyt dużo tuszu, warto go trochę z niej zetrzeć przed nakładaniem na rzęsy, inaczej może tworzyć grudki. Tutaj jeszcze łatwiej pomalować sobie powieki, ale szybko nabrałam wprawy i niczego nie rozmazywałam. Bardzo długo jest świeży.

Bourjois, Mascara Effect Push Up, Volume Glamour



Tusz przywędrował do mnie w ramach testowania dla portalu ibeauty.pl. Opakowanie ma bardzo solidne, czarne, w ciekawym kształcie klepsydry. Kosztuje ok. 40 zł, do kupienia np. w Rossmannie. Szczoteczka nie jest silikonowa, ładnie pokrywa rzęsy od samej nasady, mimo dość krótkich włosków. Idealnie rozdziela rzęsy, nadając im bardzo naturalny wygląd. Nie zauważyłam szczególnego efektu "push up", choć rzęsy faktycznie były delikatnie uniesione i troszkę podkręcone. Szybko się zorientowałam, że lepiej nie kombinować przy nim z wieloma warstwami, bo łatwo można przesadzić. Nadaje koloru głębokiej czerni. Idealny tusz na co dzień. Wysycha standardowo, nie za szybko, choć pod koniec gęstnieje i lubi zbierać się na końcówce szczoteczki.

Wibo, XXL Lift Lash Volume



Najchętniej pozostawiłabym go bez komentarza. Kupiony w ciemno, bardzo tani (ok. 8 zł), w Rossmannie. Ma beznadziejną, wąską i podkręconą szczoteczkę, która nie wiadomo co ma sobą reprezentować. Nabiera bardzo dużo tuszu, który ma tak gęstą konsystencję, że woli siedzieć na swojej szczoteczce niż grzecznie przejść na moje rzęsy. Bardzo trudno pomalować nim rzęsy, lubi sklejać i brudzić. U mnie zupełnie się nie sprawdził. ZUO! Bardzo szybko wysechł (mam podejrzenia, że ktoś otwierał go milion lat przed moim zakupem w drogerii, ależ mnie to wkurza!).

Lovely, Intense Green Color Mascara



Czasem lubię kolorowe rzęsy, zwłaszcza latem, w końcu wszystko jest dla ludzi. Ten tusz kupiłam w jakiejś promocji, także w ciemno, bodajże za 5 zł. Posiada niestety silikonową szczoteczkę, o czym dowiedziałam się w domu, jako że nie otwieram kosmetyków w drogerii. Nie lubię takich szczoteczek, u mnie się nie sprawdzają. Tym tuszem zupełnie nie ma u mnie sensu malować rzęs bez ówczesnego podkładu z czarnej maskary. Mam zbyt jasne rzęsy, aby było widać jakiś efekt, nawet pod światło. Kolor jest raczej turkusowy niż zielony, bardzo słabo napigmentowany. Po pomalowaniu rzęs maźniętych wcześniej jedną warstwą czerni uzyskuję efekt muśnięcia turkusem, na pewno nie jest to dokładne wytuszowanie, bo szczoteczka nie dociera do nasady, maluje jedynie końcówki. Trzeba się z nią trochę pobawić i ją "wyczuć", gdyż rozprowadza maskarę bardzo nierównomiernie, potrafi tworzyć różne zgrubienia i grudki. Nie odnotowałam uniesienia czy podkręcenia. Chciałam kupić także inne kolory, ale sobie daruję. Wysycha dość szybko, szybko gęstnieje.

Yves Rocher, Sexy Pulp



Opakowanie ma trwałe, ale napisy bardzo szybko się starły. Miałam tusz w kolorze brązowym, dostałam go jako gratis za wyrobienie karty do sklepów YR, bez promocji kosztuje 57 zł. Szczoteczka nie jest silikonowa, bardzo dobrze wyprofilowana, w środku posiada lekkie wgłębienie. Nabiera idealną ilość tuszu do pomalowania rzęs jedną warstwą. Przepięknie rozdziela każdą rzęsę z osobna, pokrywając ją tuszem równomiernie, bez grudek i sklejania. Jednocześnie delikatnie unosi i podkręca rzęsy. Łatwo można stopniować efekt, jaki chcemy uzyskać, bez nerwów i poprawek. Uwielbiałam nim malować rzęsy, zwłaszcza na co dzień, gdy się spieszyłam. Bardzo długo miał idealną konsystencję, praktycznie rok. Ta maskara jest bliska mojemu ideałowi.


Manhattan, Supersize False Lash Look Mascara



Różowe opakowanie jest solidne, napisy się nie ścierają. Kosztuje ok. 25 zł. Ogromna szczota, którą nawet ja, przyzwyczajona do takich rozmiarów, potrafiłam sobie ubabrać powieki. Mimo to tusz wart jest uwagi, bo niesamowicie wydłużał moje rzęsy i lekko je podkręcał, dzięki czemu faktycznie były widoczne. Początkowo był dla mnie zbyt rzadki, zmieniło się to dopiero do mniej więcej dwóch tygodniach używania. Po tym czasie nabiera idealnej konsystencji, która niestety także przemija, staje się natomiast dość gęsty. Nie warto wtedy nakładać więcej niż dwie warstwy, bo zwyczajnie potrafi sklejać rzęsy. Bardzo długo pozostaje świeży.

Na koniec pomarudzę: proszę Was bardzo, nie otwierajmy kosmetyków w drogerii, zwłaszcza kolorówki. Otwierając je, skracamy im życie i narażamy siebie i inne konsumentki na zakup kosmetyków z krótszą datą przydatności niż sugeruje producent (a więc na koszty) i na kosmetyki skażone bakteriami. Testery zazwyczaj są w drogeriach nie bez powodu, a jeśli nie ma, trzeba o nie zapytać. Wielokrotnie zdarzyło mi się, że kosmetyki otwierała przy mnie sama ekspedientka, w takim przypadku uciekam gdzie pieprz rośnie. Dziękuję za uwagę.

A Wy jakie tusze lubicie? Macie swojego ulubieńca?

Wykończeni w lipcu i sierpniu czyli mega denko wakacyjne

Jak pamiętacie (lub nie) na początku sierpnia miałam długi urlop i mało mnie było na blogu. Cieszyłam się piękną pogodą, wolnym czasem i mężem. Nie zdążyłam napisać denkowej notki z lipca, więc dziś będzie wpis na temat dwumiesięcznego zbierania pudełek. Ponieważ robię to na raty (zbieram kilka opakowań, robię fotę i je wyrzucam) zdjęć będzie sporo. Post raczej dla wytrwałych ;) Zapraszam


Babuszka Agafia, Maska do włosów "Siedmiu sił": bardzo polubiłam te opakowania, są idealne na wyjazdy albo siłownię, lekkie, poręczne i nic z nich się nie wyleje. Maskę nakładałam od połowy włosów, ponieważ potrafiła obciążać, a dość trudno się ja spłukuje. Przyjemna maska, ale nie wyróżnia się niczym szczególnym, na pewno nie wzmocniła włosów. Być może kupię. Więcej TUTAJ.

Marion, 7 efektów, Kuracja z olejkiem arganowym: całkiem fajnie pachnący, tani olejek. U mnie sprawdzał się w ilościach minimalnych nakładany jedynie na końcówki, ponieważ bardzo obciążał moje delikatne włosięta. Zabezpieczał przed rozdwajaniem, wygładzał, ale tylko kiedy był nałożony. Mega wydajny! Raczej nie kupię. Więcej TUTAJ.


Sylveco, Lekki krem rokitnikowy: być może pamiętacie moją przygodę z tym kremem. Jeśli nie, w skrócie przypomnę: okazało się, że zakupiłam krem niewłaściwie przechowywany, przez co miał on niewłaściwą konsystencję (oddzielała się od niego woda). Mimo wszystko byłam z niego bardzo zadowolona, bo krem świetnie się wchłaniał, nie zapychał, za to nawilżał i odżywiał moją tłustą skórę na długo. Napisałam na Facebooku marki informację na temat mojej przygody, ponieważ nie chciałam, aby ktokolwiek nadział się jak ja, a firma zaproponowała, że wyśle mi pełnowartościowe opakowanie. Uważam, że to bardzo miłe z ich strony - tym bardziej, że ja się niczego nie domagałam. Tak więc za jakiś czas czekają mnie kolejne testy tego kremu. Info dla fanek samoróbek: opakowanie z łatwością da się otworzyć, umyć i ponownie napełnić, a ponieważ jest to butelka typu air less warto ją sobie zachować na diy :) Na pewno kupię! Więcej KLIK.

Himalaya, Wybielająca pasta do zębów: nie będę się rozpisywać: jest świetna! Wybiela, a ma całkiem przyjemny skład. Jedyne co mi nie podeszło to słodki smak, ale może są miłośniczki takich? Na bank kupię! Więcej KLIK.

Mazidla.com, Brazylijska glinka czarna: całkiem przyjemna, dość mocna glinka. Mam zastrzeżenia do opakowania, które jest nieszczelne, w związku z czym połowa glinki wysypała się podczas transportu. Bardzo dobrze oczyszcza cerę i redukuje zaczerwienienia. Jeśli istnieje możliwość zamówienia jej w innym opakowaniu - chętnie kupię. Więcej KLIK.

Be Organic, Żel peelingujący, odlewka od Mineralnej Kasi: bardzo przyjemny żel ze świetnym składem, ładnie oczyszcza skórę. Nie zauważyłam natomiast działania pilingującego, drobinek jest bowiem zbyt mało, aby miały szansę coś zdziałać. Fajny na co dzień. Być może kupię.


Avon, Planet Spa, Scrub do ciała z jagodami Acai: świetnie pachnie, a wygląda jak jagodowy budyń. Niestety w działaniu jest dla mnie tragiczny: zwyczajnie nic nie robi, chyba że brudzi skórę i łazienkę na fioletowo. W dodatku w składzie ma mnóstwo parafiny, wiem, że nie wszystkim to przeszkadza, ale mnie akurat tak, nie lubię tej tłustej warstwy na skórze, bo czuję się przez nią brudna. Nigdy więcej. Pełna recenzja KLIK.

Planeta Organica, Krem do stóp z mango: bardzo fajny krem, obłędnie pachnie owocami, ale lepszy okazał się... do rąk! Być może kupię. Więcej KLIK.

BingoSpa, Żel pod prysznic z minerałami z Morza Martwego: na stronie producenta można go kupić już za 2,50zł. Kiedys już chyba był w jakimś denku. Całkiem zwyczajny żel, składowo też przeciętny. Zapach ma raczej męski, więc zużył go mój mąż. Raczej nie kupię.

Auchan, Mydło w płynie marsylskie: całkiem ciekawe mydło, skład oparty jest na potasie. Zupełnie nie wysusza skóry, co dla mnie jest bardzo istotne, jako że ręce myję sto razy dziennie. Ma świetny, cytrusowy zapach, polecany szczególnie do kuchni - faktycznie, bardzo skutecznie zmywa wszelkie kuchenne zapachy (np. czosnek). Kosztuje ok. 3,50zł. Kupię na 100%!


ioECO, Peeling do ciała z karczochem: ma całkiem przyjemny skład, ale niestety poległ w działaniu, jako że uwielbiam mocne zdzieraki. Ten jest bardzo, ale to bardzo delikatny, żeby nie napisać - nieskuteczny. Zostawia dziwną, śliską warstwę na skórze, co też nieszczególnie przypadło mi do gustu. Kosztuje za to ponad 50zł. Nie kupię. Więcej KLIK.

Eveline, Złote serum antycellulitowe: no cóż, cellulitu nie usunęło, ale skóra była ujędrniona, nawilżona i wygładzona. Nie podobały mi się złote drobinki oraz uczucie przejmującego chłodu. Zapach i konsystencja za to były bardzo fajne. Raczej nie kupię. Więcej KLIK.

Kostka do masażu od Mineralnej Kasi o zapachu "Małpich bąków" (czyli owoców): była to końcówka, w której skumulowało się wszelkie dobro napchane tam przez Kasię. W związku z taką koncentracją kostka była trochę za twarda do masażu, ale nie zmarnowała się. Przerobiłam ją na moje domowe peelingi do ciała oraz balsamy do ust o wspaniałym, owocowym aromacie. Kasia potrafi inspirować jak nikt!



Mixa, Tonik do demakijażu: używałam go także do demakijażu oczu, ponieważ nie powodował szczypania. Delikatny makijaż ładnie domywa, natomiast z mocniejszym zupełnie sobie nie radzi. Najlepiej spisywał się rano, do porannego przemywania skóry. Nawilżał na długo, ale jak dla mnie posiada zbyt intensywny, sztuczny zapach.W dodatku ma dziwną pompkę, która psika tonikiem wszędzie, byle nie na wacik :) Nie kupię. Więcej KLIK.

Ziaja, Oliwkowy płyn micelarny: całkiem przyjemny płyn, który nie powodował podrażnienia, choć czasem zdarzało mu się zaszczypać w oczy. Z makijażem radził sobie średnio, wodoodporny zazwyczaj musiałam domywać długo i nerwowo, zużywając przy tym mnóstwo wacików. Jest dosyć tani i łatwo dostępny, można więc go wypróbować. Nie powodował wysuszania skóry, choć sam też nie nawilżał. Taki średniaczek. Być może kupię.

T'e'N, Scrub do twarzy, miniaturka: dostałam kilka miniaturek tej marki na targach kosmetycznych. Piling był całkiem przyjemny, dość delikatny, choć wyraźnie wyczuwałam w nim drobinki. Barwę miał delikatnie różową oraz przyjemny, subtelny, lekko słodki zapach. Mył skórę bez podrażnień i wysuszenia. Pozostawiał ją odświeżoną i gładką. Nie wiem czy kupię pełne opakowanie.

Avon, Żel do mycia twarzy z glistnikiem: bubelek na SLS-ie. U mnie powodował pieczenie oczu, wysuszenie skóry i podrażnienie. Zmęczyłam i nie zamierzam się do niego więcej zbliżać. Więcej KLIK.

Delia, Henna do brwi: świetna i bardzo łatwa w obsłudze! jestem z niej niesamowicie zadowolona, nakładałam ją już dwa razy. Daje bardzo naturalny efekt, który utrzymuje się u mnie ok. 2 tygodnie. Przed urlopem świetne rozwiązanie! Na pewno kupię. Więcej KLIK.


Ziaja, Mydło pod prysznic z algami: wspaniały zapach! Składowo przeciętny, natomiast bardzo wydajny żel pod prysznic. Duża butla, półlitrowa, kosztuje nawet 4,50zł. Mojej skóry nie wysusza, za to otula swoim morskim aromatem. Kupię. Więcej KLIK.

Intimea, Emulsja do higieny intymnej: skład oparty jest na SLS, mimo to u mnie nie powoduje wysuszenia ani podrażnienia. Jest bardzo wydajna i tania, kosztuje 3-4zł, dostępna w każdej Biedronce. Dla mnie trochę zbyt intensywnie pachnie. Zużyłam drugą butelkę i przerzuciłam się na delikatniejsze składy. Być może kupię kiedyś w wersji bez SLS. Więcej KLIK.

Farmona, Tutti Frutti, Peeling do ciała z jeżyną i maliną: ulubieniec wielu dziewczyn, a kto wie, może nawet i mężczyzn? Skład nie powala, natomiast zapach i działanie zdecydowanie tak! Jeden z moich ulubionych zdzieraków umilających mi prysznic. Zapach utrzymuje się dłuższy czas na skórze. Obecnie namiętnie kręcę własne pilingi, ale ten zdecydowanie jeszcze kiedyś kupię.

Nivea, Invisible, Antyperspirant z kulce: na pewno nie zostawia śladów na ubraniach, to muszę mu przyznać. Natomiast co do działania mam bardzo mieszane uczucia. Kiedyś działał doskonale, dzięki czemu czułam się z nim świeżo i komfortowo przez cały dzień, natomiast ostatnio zupełnie sobie nie radził. Nie jest to kwestia upałów, bo używam tych deo od bardzo dawna, w lecie również. Może zmienili skład? Może u mnie się coś zmieniło? Zapach ma przyjemny, lubię obie wersje: niebieską i różową, używałam ich naprzemiennie. Póki co nie planuję ponownego zakupu.

Sally Hansen, Dries Instantly, Wysuszacz lakieru: mój pierwszy wysuszacz, przez który uzależniłam się od tego typu topów. Absolutnie genialny produkt - wystarczy pomalować paznokcie lakierem, a następnie nim i cieszyć się szybkim manicure. W dodatku przedłuża trwałość. Niestety, w połowie buteleczki zaczyna gęstnieć, aż dochodzi do momentu, w którym nie da się go dłużej używać i (u mnie ok 1/8 butelki, czyli samo dno). Wyrzucam bez żalu, bo przez ten czas służył mi wiernie i cieszył niesamowicie, gdyż lubię często zmieniać kolor na pazurkach. Kupiłam inna wersję, w czerwonej buteleczce, zobaczymy jak będzie z gęstnieniem. Więcej KLIK.


Pilarix, Krem mocznikowy: absolutnie genialny krem do zadań specjalnych! Świetnie sobie radzi z przesuszeniem czy podrażnieniem, genialny na stopy czy dłonie, po depilacji, na łokcie. Szkoda, że się skończył, muszę go poszukać w aptekach. Więcej KLIK.

FussWohl, Krem do stóp z mocznikiem: bardzo przyjemny krem, który radził sobie z moimi stopami, kiedy nie potrzebowały nie wiadomo jakiej opieki. Zawiera 10% mocznika, a moje stopy bardzo lubią ten składnik. Czasem nakładałam go także na dłonie, zwłaszcza jeśli zauważyłam suche skórki. Jest tani i dostępny w każdym Rossmannie. Pewnie kiedyś kupię. Więcej KLIK.

Garnier Fructis, Maska do włosów, Gęste i zachwycające: zdecydowanie najbardziej przypadła mi do gustu z całej serii, toteż najszybciej ją zużyłam. Przepięknie pachnie, owocowo i dosyć intensywnie. Dzięki niej włosy były miękkie i lśniące. Być może kupię. Więcej KLIK.

DIY, Cytrusowy peeling do ciała: co mam napisać? Uwielbiam go za wszystko! Ponieważ robię go sama mam absolutną kontrolę nad składem, a produkuje się go szybko i przyjemnie. Posiada cudowny zapach i świetnie wygładza skórę. Jestem uzależniona, dziś zrobiłam kolejną porcję. Więcej KLIK.

DIY, Krem ogórkowy od Mineralnej Kasi: bardzo przyjemny krem wykonany zdolnymi rączkami Kasi. Posiadał świeży zapach ogórka i nie zapychał. Dla mnie był jednak zbyt tłusty na dzień, okazał się za to doskonały jako wersja nocna. Rano buźka była nawilżona, odświeżona i wygładzona. Jestem z niego bardzo zadowolona.

Essie, Baza 3w1: fajny produkt, który nadawał się zarówno jako baza pod kolorowy lakier, jak i top coat. Przedłużał trwałość praktycznie każdego lakieru. Idealny pędzelek i konsystencja ułatwiały nakładanie. Bardzo szybko sechł i nie zawierał formaldehydu. Niestety pod koniec gęstnieje i produkuje długie, przyklejające się do wszystkiego nitki. Nie zużyłam go więc do samego końca, zostało go ok. 1/8 buteleczki, ale służył mi baaardzo długo. Kupię. Więcej KLIK.

Loko-Kolor, Zmywacz do paznokci z różą: mój absolutny hit za 1zł z kiosku. Szybko zmywa lakiery, także brokatowe, a robi to delikatnie i nie wysusza płytki. W dodatku praktycznie nie śmierdzi, za to pachnie różą. Lubię i mam już kolejną buteleczkę, gdyż kupuje je hurtowo jak tylko spotykam.


Spirytus salicylowy: niezbędny przy DIY do utrzymania odpowiedniej higieny opakowań, miseczek, miarek czy mieszadełek. Kupuję hurtowo ;)

ZSK, Potrójny kwas hialuronowy 1,5%: kolejna buteleczka wykończona, jako że jest to mój ulubieniec. Doskonale nawilża w połączeniu z dowolnym olejem, świetnie się sprawdza praktycznie w każdej formulacji. Mam już kolejną butlę, ale od innego producenta. Właściwie zawsze mam jakiś kwas hialuronowy w domu!

Dabur, Woda różana: ta, woda na pewno! Osobiście nie polecam, bo to jest perfumowane oszustwo! Poniżej macie skład. Zużyłam do maseczek i nie zamierzam więcej kupować.



Mnóstwo różnych chusteczek nawilżanych, o których rozpisywałam się TUTAJ. Wspomnę tylko, że moje ulubione to te z Auchan za 4 zł, które zawierają głównie olej lniany :)

Cleanic, Płatki kosmetyczne: stały bywalec mojego denka. Bardzo dobre, nie rozwarstwiają się i są często w promocji w Auchan, wychodzą wtedy za 2 zł. Kupuję hurtowo i tak też zużywam.

Herbal, Pasta do zębów ziołowa: kosztuje 2 zł, a nie zawiera fluoru. Kiedyś napiszę o niej więcej, bo nawet ją lubię. Mam obecnie wersję wybielającą, również bez fluoru.


La Rive, Woda toaletowa: kupiłam ją w promocji, bo wydawała mi się świeża i zaskakująca. Niestety, podczas użytkowania stała się męcząca, jakby gorzka, zupełnie przestała mi się podobać. Trudno jest mi opisać jej zapach, bo nie potrafię go do niczego porównać. Na skórze ma bardzo, ale to bardzo małą trwałość, na ubraniu średnią. Zmęczyłam i dziękuję.

Avon, Wish of Happiness: moja ukochana! Pomstuję na Avon od dawna za to, że przestał ją produkować i zostawił mnie z ręką w nocniku. Zapach jest bardzo świeży, soczysty, najbardziej przypomina mi słodkie grejpfruty. Z nim czuję się jak na wiecznych wakacjach i to wakacjach na rajskiej wyspie, pełnej tajemniczych, pociągających aromatów. Wiecie przecież jaki mam pociąg do cytrusów! Zapach absolutnie czarujący i nie do podrobienia. Mam jeszcze jedną, zapewne ostatnią na świecie buteleczkę i oszczędzam ją na specjalne okazje, a potem się chyba popłaczę!

Yves Rocher, Woda perfumowana Vanille Noire, miniaturka: jedno muszę jej przyznać, ma bardzo dobrą trwałość. Zapach jest bardzo słodki, właściwie mdlący jak dla mnie i zmienia się wraz z czasem na jeszcze bardziej duszący. Najbardziej podoba mi się pierwsza nuta wanilii, która otula mnie i relaksuje, z czasem jednak zaczyna mnie denerwować i przyprawiać o ból głowy. producent obiecuje przełamanie słodyczy mandarynką. Gdzie ona jest ja się pytam? Nie kupię.

Peace & Love, próbka: ok, ja wiem, że są różne gusta, ale ten zapach nie trafił w moje nawet w 1%. Dla mnie pachną paskudnie, jak ruskie perfumy sprzedawane na targu 20 lat temu. Żaden tam "pokój i miłość", raczej "idź stąd i nie wracaj" :) Żeby było ciekawiej, mają niesamowitą wręcz trwałość i intensywność. Zupełnie nie moja bajka.


Próbki i saszetki:
Sylveco - lubię wszystkie i kiedyś zakupię pełne wersje.
Bandi - dla mnie trochę zbyt tłusty, nadaje się tylko na noc, na szczęście nie zapchał mnie, nie wiem czy kupię.
LPM - żel przyjemnie pachnie, tworzy sporo piany i nic ponad to, nie wiem czy kupię.
Eveline, Peeling do twarz z koenzymem Q10 - jak dla mnie przeciętny, coś tam ściera, ale bez szału. Zawiera średnią ilość bardzo drobnych ziarenek, dziwnie pachnie, dla mnie nieprzyjemnie. Sprawdził się podczas urlopu, ale nie widzę powodu, dla którego miałabym go kupować w normalnych warunkach.
Biomaris, Krem do twarzy - identyczny zarówno w składzie, zapachu jak i działaniu do zwykłego kremu Nivea. Zużyłam do rąk ze względu na parafinę i nie kupię.
SkinLite, Maska liftingująca brodę - niedługo pełna recenzja, więc zostawię Was w niepewności ;)

To by było na tyle, ciekawe czy ktokolwiek dotarł do końca tego trochę przydługiego denka :)

Znacie coś? Jak Wam poszło z pustakami?

Wykończeni w maju

Zapraszam Was na wykończonych w maju :)
Udało mi się wreszcie zachęcić bloggera do współpracy (po wielu, naprawdę wieeelu różnych kombinacjach okazało się, że wystarczy wyczyścić pamięć podręczną i cookies w Mozilli, wszystko śmiga jak powinno!).
Co do treści posta: w końcu będzie coś z kolorówki, a konkretnie cztery tusze, które nie przetrwały porządków w kosmetyczkach (tak, tak w liczbie mnogiej). Oczywiście będą także półprodukty, ostatnio w końcu trochę "kręciłam". Zapraszam
 

Ziaja, Pomarańczowe mydło pod prysznic: jedno z moich ulubionych tanich myjadeł. Fajnie pachnie pomarańczą, pobudza rano, a wieczorem relaksuje. Dość gęste, nie wysusza mojej normalnej skóry. Więcej TUTAJ. Nie pierwsza i nie ostatnia butla kupiona przeze mnie :)

FlosLek, Lipo Detox, Intensywne serum antycellulitowe: najlepsze jakie miałam do tej pory i jedyne, po którym widziałam jakiś rezultat! Skóra zrobiła się gładsza, wgłębienia się zmniejszyły, a mniejsze nawet całkiem znikły. Do tego cudnie pachnie i wchłania się w mig. Więcej TU. Na pewno kupię!

Cien (Lidl), Krem do rąk nawilżający: moje zaskoczenie. Bardzo dobre działanie przy tak niskiej cenie nieczęsto się zdarza. Zawiera m.in. masło shea i olej z migdałów. Nadaje się na dzień i na noc, niestety niezbyt pięknie pachnie, dla mnie tanim proszkiem do prania. Więcej TUTAJ. Nie wiem czy kupię.

Lactacyd, Żel do higieny intymnej Acti-Fresh: jakaś pomyłka! Powoduje pieczenie, swędzenie i wysusza śluzówkę. Wcale nie odświeża. Nie polecam. Zużył go do końca mój mąż, który również stwierdził, że trzeba go jak najszybciej zmywać, czyli nie tylko ja źle na niego reaguję. Więcej TUTAJ. Żegnam i nie chcę widzieć go więcej na oczy!

Akuna, Mleczko do demakijażu, miniaturka: dotarło do mnie przeterminowane, więc zużyłam go do... mycia stóp. Ślicznie pachnie, ale moim zdaniem stanowczo zbyt intensywnie, nie wyobrażam sobie nakładać go na skórę twarzy. Nie kupię.



Barwa naturalna, Szampon żurawinowy: nie zmieniłam o nim zdania do końca. Bardzo dobry, oczyszczający i tani szampon, w dodatku cudownie pachnie! Włosy po nim są ładnie uniesione, co w przypadku mojej cienizny jest pożądane. Więcej TUTAJ. Kupię na pewno!

Yves Rocher, Żel pod prysznic mandarynkowy: uwielbiałam go, ale chyba jest już niestety niedostępny. Miał tak cudowny i naturalny zapach, wręcz wibrujący mandarynkową energią, że po prysznicu z nim mogłam myśleć tylko pozytywnie! W dodatku był bardzo wydajny i gęsty. Gdyby znów był dostępny na pewno bym kupiła!

Vitea, Krem do rąk z kozim mlekiem: cóż, nic specjalnego. Dużo emolientów w składzie sprawia, że na dłoniach pozostawia tłustawą warstwę, która szybko znika i problem suchej skóry powraca. Kompletnie nie nadaje się na noc. Więcej TU. Nie kupię.

Lula, Chusteczki odświeżające: Bardzo, bardzo tanie. Silny zapach umila ich stosowanie i świetnie sobie radziły w nagłych sytuacjach. potrafiły jednak przesuszyć skórę. Więcej TU. Nie wiem czy kupię.


Sylveco, Pomadka do ust z peelingiem: bez owijania w bawełnę: uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam! Świetnie pielęgnuje skórę ust, nawilża na długo i głęboko. Polecam! Więcej TU. Na bank kupię.

Alterra, Pomadka do ust z bio-rumiankiem: kolejne opakowanie, z którego jestem tak samo zadowolona. Nawilża usta i ma bardzo dobry skład, a kosztuje nawet 3zł. Więcej TU. Kupię.

DIY, Mój balsam do ust: bardzo szybki w wykonaniu, wielofunkcyjny kosmetyk. Bardzo go lubię, robiłam go już kilka razy. Nakładam na usta (tylko na dzień, bo znika po ok. 2h), na łokcie, dłonie, końcówki włosów. Więcej o nim przeczytacie TUTAJ. Zrobię na pewno jeszcze nieraz :)

DIY, Moje serum przeciwzmarszczkowe do tłustej cery: skończyło się kilka dni temu, a już za nim tęsknię! Świetny skład i doskonałe działanie, robi się je momencik. Używałam go tylko na noc. Doskonale nawilżało i dożywiało moją skórę, która następnie w ciągu dnia mniej się świeciła. Póki co skończyły mi się składniki na nie, ale przy następnych zakupach kupię ponownie te oleje i znów je zrobię. Więcej TU.

DIY, Moja mgiełka nawilżająca do twarzy: kolejny kosmetyk, którego już mi brakuje. Dzięki niej polubiłam zapach Neroli, bo działała świetnie. Silnie nawilżała skórę, która potem dużo mniej się błyszczała. Stosowałam ją na dzień i na noc jako tonik, bo słońca póki co mamy jak na lekarstwo. Idealna pod serum. Więcej TUTAJ. Zrobię na 1000%.

Delia, Henna do brwi brązowa: moja pierwsza w życiu henna, bardzo mi się spodobał efekt. Robiłam ją dopiero 3 dni temu i chcę zobaczyć przez ile takie efekt się utrzyma. Na pewno będzie post! Mega łatwo się ją nakłada, choć trzeba uważać ;) Kupię.


Yves Rocher, szampon do włosów odbudowujący z olejkiem jojoba: jakże on pachnie! Cudownie, do tej pory ten zapach pamiętam. Fajnie sobie radził z moimi włosami, nie obciążał i może nawet lekko odżywiał. Więcej TU. Kupię :)

DIY, Moja mgiełka do włosów z zieloną herbatą: kolejny kosmetyk, który mi się udał :) Mgiełka wygładzała włosy, nabłyszczała i zdecydowanie poprawiała ich kondycję. Aplikowana na suche włosy niestety obciążała, natomiast zaraz po umyciu, na wilgotnych działała cudownie. Post już jest, czeka na publikację. Jak ją zrobić przeczytacie TUTAJ. Na pewno zrobię jak będę miała składniki!


Wibo, Tusz do rzęs XXL Lift Lash Volume: jakaś pomyłka, ten tusz zupełnie nic nie robił z moimi rzęsami. W życiu nie miałam takich beznadziejnych rzęs jak po nim! Proste, czarne druty to efekt jaki po nim uzyskałam. Masakra i nie kupię go never!

Bourjois, Mascara Push UP Volume Glamour: początkowo mi się nie spodobał, ale po kilku użyciach polubiłam tego naturalny efekt. Nie powiedziałabym, że zrobił z moich rzęs wachlarz, efektu Push Up tez nie zauważyłam. Natomiast ładnie podkreśla rzęsy, idealnie je rozdziela i pokrywa równomiernie. Nie kruszy się i nie spływa, natomiast łatwo się zmywa. Być może jeszcze kiedyś kupię :)

T'e'N, Alfaparf, Tusz do rzęs Summer WonderLashes: beznadziejny tusz i beznadziejna szczoteczka. Okropnie się kruszy zarówno podczas nakładania jak i potem. Z rzęsami nie robi nic ciekawego, lekko je przyczernia i tyle. Nie wydłuża, nie pogrubia, nie podkręca. Nie kupię.

Yves Rocher, Sexy Pulp, kolor brązowy: uwielbiam ten tusz! Przepięknie podkreśla rzęsy, podkręca i idealnie je rozdziela. Delikatnie pogrubia, ale wygląda to ładnie i lekko.Brązowy kolor wygląda bardzo naturalnie, idealny na dzień. Nie skleja rzęs. Kupię!


Yves Rocher, Woda do demakijażu: ciekawy skład, ale okropnie szczypie w oczy! Nie wiem jak produkt przeznaczony do wrażliwej cery i do demakijażu oczu może aż tak podrażniać! Zmęczyłam go i teraz chętnie o nim zapomnę. Raz na zawsze. Więcej TUTAJ.

Timotei, Szampon z różą z Jerycha, miniaturka: bardzo go lubię, ładnie oczyszcza i nie powoduje, że mam sianko na głowie. Jednocześnie nie obciąża włosów i nie wysusza zbytnio. Cudownie pachnie. Kolejna zużyta miniaturka, idealna na wyjazdy. Pewnie kupię :)


Próbki:
Biolaven, Krem na noc i na dzień: pięknie pachną winogronem, ale nieszczególnie mnie kręcą te kremy. Wersja na dzień zupełnie nie nadaje się do mojej tłustej cery, która dość szybko się po nim świeci. Wersja na noc jest dla mnie ciekawsza, ale chyba nie na tyle, aby kupować pełnowymiarowe opakowanie. Ale kto wie, kto wie...

Sylveco, Lekkie kremy: znam i lubię wszystkie, próbeczki zabieram na wyjazdy. Posiadam pełnowymiarowe opakowanie wersji z rokitnikiem, niedługo o nim napiszę. Warte uwagi i zakupu!

SuperTan, Moisturizer, Balsam po opalaniu: mój absolutny ulubieniec! Wspaniale nawilża, a jak pachnie... wanilią, ale nie taką mdlącą, tylko delikatną i ożywczą. Szybko się wchłania, a na drugim miejscu w INCI znajduje się aloes. Używam go nie tylko po opalaniu, ale i na co dzień, gdy moja skóra potrzebuje nawilżenia. Świetny. Mam całe opakowanie :)

SuperTan, Banana & Caramel, Karmelowy bronzer do opalania z olejem szafranowym: wspaniale pachnący bronzer, który świetnie opala moje nogi... bez opalania :) Używam raz na jakiś czas, bo daje bardzo delikatny efekt, który dla mnie jest na plus - nie boję się, ze zrobię sobie nim plamy czy smugi. Równomiernie przyciemnia skórę i cudownie pachnie karmelem, mniam. Mam jeszcze kilka saszetek. Na drugim miejscu w INCi znów jest aloes, czyli w dodatku nawilża skórę.

Palmers, Cocoa, nawilżający balsam do ciała: beznadziejny! Tłusta warstwa, którą zostawiał na skórze nawet przy małej ilości była nie do zniesienia. Zużyłam do rąk, ale niezbyt chętnie. Pięknie natomiast pachnie kakao, ale dla mnie to za mało, abym się skusiła na pełną wersję.

T'e'N, No-Stop Slim, Krem na noc i Krem-żel na dzień: wszystkie saszetki zużyłam na noc, ponieważ na dzień smaruję się Eveline. Fajnie pachną i mają ciekawą konsystencję, zwłaszcza wersja na dzień, która do złudzenia przypomina mus pomarańczowy :) Nie mam pojęcia czy coś mi dają, ale szybko się wchłaniają i przyjemnie aplikują. Być może kupię.

Półprodukty:
Mydlandia.pl, Olej kokosowy: moje włosy go pokochały. Skórę trochę mi zapychał, więc w całości zużyłam go do olejowania włosy, a rezultaty przeszły moje najśmielsze oczekiwania. I pomyśleć, że kiedyś pisałam, iż siedzenie z takimi produktami to nie dla mnie... Odszczekuję każde słowo! Teraz siedzę, a moje włosy codziennie mi dziękują! Kupię!

Calaya, Olej z pestek winogron: bardzo przyjemny, szybko wchłaniający się olej. Doskonały do różnych formuł na twarz i ciało. Świetny do masażu, a także jako serum, nawet w 100% stężeniu. Bardzo uniwersalny, praktycznie do każdej cery. Nie uczula. Może kupię.

Mydlandia.pl, Olej arganowy: bardzo specyficzny olej. Ja go polubiłam, ale nie zrobił na mnie piorunującego wrażenia. Nadaje się do każdej cery, ale trzeba go testować, ponieważ potrafi zapchać. Bardzo uniwersalny, ale moim zdaniem lekko przereklamowany, kanapek Wam nie zrobi ;) Trochę się z niego śmieję, bo teraz praktycznie każda marka ma w swoim asortymencie serię z jego zawartością. Myślę, że pokochają go zwłaszcza cery dojrzałe, ze zmarszczka i suche.Może kupię.

ZSK, Rafinowany olej z pestek brzoskwiń: bardzo tani, zużyłam go w całości do macerowania roślinek :) Pierwszy raz go kupiłam, nic jeszcze o nim nie wiem, nie używałam maceratów z jego udziałem. Zobaczymy jak się sprawdzi.

e-naturalne.pl, Olej z pestek moreli: zdecydowanie mój ulubiony ostatnio olej! Doskonały do tłustej cery, ponieważ szybko się wchłania i nie zostawia żadnej tłustej warstwy. Świetny do włosów, ponieważ nabłyszcza i wygładza. Zdecydowanie warto go kupić, ja na pewno to zrobię :)

Znacie coś z moich wykończonych kosmetyków?
Moje zdjęcie
CosmetiCosmos
Witaj na CosmetiCosmos.pl! Mam na imię Aneta i od kilku lat interesuję się kosmetykami i ich składami, szczególnie naturalnymi. Szukam prawdziwych perełek, lubię polskie manufaktury, kręcę też własne kremy. Interesują mnie także eko środki czystości. Mam nadzieję, że znajdziesz tu coś ciekawego dla siebie (polecam wyszukiwarkę). Kontakt ze mną: cosmeticosmos@gmail.com

Jestem tutaj