Go Cranberry, Szampon przeciwłupieżowy, który zwiększa łupież - recenzja
Ładnie
 pachnie, bardzo dobrze się pieni, ma całkiem fajny skład. Kosztuje ok. 
33 zł/200 ml. Plastikowe opakowanie. Kupiłam go chcąc poradzić sobie z niewielkim suchym łupieżem, który pojawił się po mocnym szamponie. Niestety, Go Cranberry
 mało, że nie zlikwidował niewielkiego istniejącego problemu, to jeszcze
 go pogłębił i przedłużył, a skóra głowy dodatkowo zaczęła swędzieć! Oczywiście
 to kwestia indywidualna, komuś może pomóc, zależy od przyczyny. Tutaj 
składniki aktywne są głównie ziołowe + olej chia i d-panthenol, które 
mają za zadanie nawilżyć skórę głowy. Przy tylu substancjach myjących 
nie ma jednak na to szans. Poradziłam sobie stosując szampon w kostce - 
wystarczyła ta mała zmiana, a skóra głowy nie swędzi i nie ma innych 
problemów. Żeby nie było, mój mąż także go stosował i miał dokładnie 
takie same negatywne rezultaty :(
Skład szamponu Go Cranberry: 
 Aqua, Sodium Lauroyl Sarcosinate, Glycerin, Panthenol, Sodium 
Caproyl/Lauroyl Lactylate*, Polyglyceryl-4 
Laurate/Sebacate*, Polyglyceryl-6 Caprylate/Caprate*, 
Cocodimonium Hydroxypropyl Hydrolyzed Wheat Protein*, Salvia 
Officinalis Leaf Extract, Vaccinium Macrocarpon Fruit Extract, 
Salvia Hispanica Seed Oil, Tocopheryl Acetate, Lactic Acid, 
Xanthan Gum, Parfum.
*składniki z certyfikatem ekologicznym
Svoje, Hydrolaty, które mają moc
 Żeby nie było - kocham hydrolat bławatkowy tej marki, cudownie
 sprawdza się na mojej tłustej cerze. Kadzidłowca oddałam - to 
oficjalnie najohydniejszy dla mnie zapach hydrolatu, którego nie mogłam 
znieść (dodam, że zupełnie nie rusza mnie czystek czy lawenda). 
Porzeczkowy natomiast był niesamowicie mocny - wiem, że nie tylko dla 
mnie. Na szczęście zapach jest przyjemny, a aby poradzić sobie z 
podrażnieniem (jest skoncentrowany!) wystarczy wymieszać go z wodą 
destylowaną i jest ok :)
Vianek, Peeling do skóry głowy, który nie robi nic - recenzja
Lubię
 peelingi do skóry głowy, zdecydowanie dużo mi dały. Skóra jest lepiej 
oczyszczona, mniej się przetłuszcza, udało mi się zapuścić włosy :) 
Vianek jednak jest dla mnie nie do przejścia - sama konsystencja 
uniemożliwia jego stosowanie. Kryształki cukru zostały zatopione w 
tłustej mazi, która przykleja się do włosów i kompletnie nie da się jej 
nałożyć na skórę głowy, żeby ją wymasować. Zmęczyłam calutkie opakowanie, uparcie próbując kilkanaście razy tego użyć. Jedyne, co uzyskałam, to tłuste włosy u nasady (trudno go domyć!)
 i tyle. Można się bawić w emulgowanie mazi odżywką w celu usunięcia 
tłustej warstwy z włosów, ale to nadal nie zmienia kwestii, że peeling 
jest do niczego, ponieważ nie spełnia swojej najważniejszej i podstawowej funkcji - nie oczyszcza skóry głowy. Kosztuje ok. 20-27 zł/150 ml.
Skład peelingu Vianek: Vitis
 Vinifera Seed Oil, Sucrose, Helianthus Annus Seed Oil, Glyceryl 
Stearate, Cocos Nucifera Oil, Butyrospermum Parkii Butter, 
Glyceryl Laurate, Salicylic Acid, Hydroxystearic Acid, 
Tocopheryl Acetate, Citrus Limonum Peel Oil, Benzyl Alcohol, 
Dehydroacetic Acid, Parfum, Limonene, Citral.
Vianek, Maska do włosów ciemnych farbowanych, która się spłukuje całkowicie do zera
Zostając
 w temacie Vianka - maska widoczna na zdjęciu również nie przypadła mi 
do gustu. Nakładanie jest przyjemne, tak samo delikatny zapach i 
masełkowa konsystencja. Tylko co z tego, skoro wszystko spłukuje się całkowicie do zera? Nie nawilża, nie wygładza, nie robi nic. Kosztuje 15-25 zł, w zależności od sklepu i promocji.
Skład maski Vianek: Aqua,
 Cetyl Alcohol, Vitis Vinifera Seed Oil, Glycerin, Stearic Acid, 
Panthenol, Argania Spinosa Kernel Oil, Juglans Regia Leaf Extract, 
Rosmarinus Officinalis Leaf Extract, Sodium Benzoate, Rubus 
Idaeus Seed Oil, Glyceryl Laurate, Tocopheryl Acetate, Lactic 
Acid, Cyamopsis Tetragonoloba Gum, Cocamidopropyl Betaine, 
Coco-glucoside, Eugenia Caryophyllus Oil, Parfum.
Kosmetyki do makijażu Alverde - recenzja
Kosmetyki, które kupiłam będąc za granicą. Mają fajne składy (podobne do obecnej w Polsce kolorówki Alterra, ale nie do końca). 
Widoczny za zdjęciu podkład Alverde to po prostu leciutko koloryzujący krem. Podczas
 wydobycia z tubki jest biały, nabiera koloru dopiero podczas 
rozcierania. Całkiem ładnie dostosowuje się do karnacji, aczkolwiek na pewno nie nada się dla bladych cer, raczej średnich. Lekko wpada w pomarańczowe tony i nie ma mocnego krycia. Samo w sobie mogłoby to się sprawdzać, szczególnie fankom kremów BB - gdyby nie fakt, że każde dotknięcie skóry sprawia, że podkład się od niej odrywa płatami (przynajmniej
 ja mojej tłustej cerze, nie ma znaczenia krem nałożony pod spód - przy 
każdym było dokładnie tak samo). Również sposób aplikacji nic nie 
zmienia - palce, pędzel czy gąbeczka - po prostu nie wolno dotykać przy 
nim twarzy, nosić okularów, wycierać nosa, ponieważ narobimy sobie 
dziwnych, brzydko wyglądających dziur. Nie mogłam mu ufać :(
Duo Maskara Alverde z kolei to najgorszy tusz jaki miałam. Tusz
 z odżywką, którego na rzęsach praktycznie nie widać. Mało, że nie 
wydłuża ani nie podkręca rzęs, to jeszcze praktycznie nie nadaje im 
koloru. Efekt nie jest nawet dzienny! Szkoda kasy.
Sugar Lip Scrub Alverde był
 całkiem przyjemny, ale trudno było go wydobyć z tubki. Nie ma co liczyć
 też na mocne działanie, to bardzo delikatny kosmetyk.
Charlotte Makeup, Maskara zagęszczająca - recenzja
Naturalna
 maskara, która ma zagęszczać rzęsy i nadawać jej - odpowiednio - 
czarnej lub brązowej barwy (dostępna w dwóch kolorach). W rezultacie nie
 robi żadnej z tych rzeczy, za to kruszy się i osypuje, nie trzyma zupełnie rzęs, nie przyciemnia ich jakoś szczególnie nawet przy 3-4 warstwach. Ma ładne tekturowe opakowanie i to wszystko. Pomadki tej marki bardzo lubię, ale tuszom mówię NIE. Bez promocji kosztuje 45 zł.
Skład maskary Charlotte Makeup ze strony Hebe:
 Aloe Barbadensis Leaf Juice, Glycerin, Glyceryl Stearate, 
Caprylic/Capric Triglyceride, Oleic/Linoleic/Linolenic Polyglycerides,
 Cetearyl Alcohol, Sucrose Palmitate, Glyceryl Rosinate, Pullulan,
Acacia Senegal Gum, Glyceryl Caprylate, Potassium Palmitoyl Hydrolyzed
 Wheat Protein, Magnesium Aluminum Silicate, Sodium Stearoyl Lactylate, 
Pentylene Glycol, Xanthan Gum, Parfum (Fragrance), Lecithin, P-anisic 
Acid, Magnolia Officinalis Bark Extract, Tocopherol, Ascorbyl Palmitate,
 Citric Acid, May Contain +/- : Ci 77499 (Iron 
Oxides) 
Beauty Jar - kosmetyki o dziwacznych konsystencjach
Zauroczyły
 mnie maleńkimi pojemnościami na targach kosmetycznych, do tego były w 
promocji. Kupiłam całkowicie w ciemno, zerkając w składy. Żaden z nich 
mi się nie sprawdził, każdy wygląda na niedopracowany, czegoś mu 
brakuje. Marka pochodzi z Łotwy. Ale do brzegu.
Beauty Jar, peeling do ciała Green Apelsin ma bardzo suchą konsystencję,
 przez co nie da się go używać. Od razu zsuwa się ze skóry, więc nie 
można nim wykonać masażu (poza tym jest nierówno wymieszany). Pachnie 
fajnie, jakby jabłkowo, a wyglądem 
przypomina dżem z kiwi (zawiera ziarenka maku). Kosztuje ok.10 zł/małe 
opakowanie 100 g. Zużyłam dolewając olejku lub żelu pod prysznic.
Beauty Jar, peeling do skóry głowy Brain Storm to dziwna, oślizgła konsystencja  przypominająca klejący kisiel. Nie
 da się go nałożyć na skórę głowy, bo wszystko osiada na 
włosach. Zawiera m.in. mocno oczyszczający SLES, sól, puder bambusowy, 
proszek z łupin słodkich migdałów oraz paskudne 
konserwanty, których się nie dopatrzyłam przy zakupie, a których unikam.
 Lekko pachnie herbacianie. Po kontakcie z wodą pieni się, drobinki są 
słabo
wyczuwalne. Kosztuje ok.10 zł/100 g. Zużyłam do ciała, ale bez 
przyjemności, to bardziej żel/szampon niż peeling, a do tego nic 
ciekawego.
Beauty Jar, delikatny peeling do twarzy i ust Very 
Berry Spa jako tako spełnia swoje zadanie. Tłusta, masełkowa konsystencja (olej kokosowy i masło kakaowe). Zawiera sól jako ściernidło (niezbyt dużo), ekstrakty z owsa, róży i 
owocu granatu (łagodzą podrażnienia, odżywiają, antyoksydanty). Pachnie owocowo. Konsystencja znów niejednorodna, ponieważ wytrąca się olej 
(prawdopodobnie palmowy), źle to wygląda. Mimo to dobrze rozprowadza się na 
skórze (masełko, trochę tępe w dotyku) i nieźle 
zmywa wodą, pozostawiając skórę miękką, gładką i lekko natłuszczoną. Kosztuje
15 zł/120 g. Finalnie zużyłam go do ciała.
Clover Cosmetic, Naturalny węglowy peeling czyli jak wyjść brudnym spod prysznica
Syndet i maseczka oczyszczająca tej marki bardzo mi się podobały, ale peeling to nieporozumienie. Skład
 jest fajny: za działanie peelingujące odpowiada sól i zmielone ziarna 
kawy, do tego mamy węgiel aktywny i oleje, szklane opakowanie. 
Konsystencja jest półsypka, więc trzeba opanować masowanie, aby nie 
spłynęło wszystko do odpływu (da się). Ładnie pachnie kawą, drobinek 
masujących jest naprawdę mnóstwo i są ostre, pobudzają krążenie pod 
skórą, wygładzają. Jest tylko jeden zasadniczy problem - ten peeling zostawia skórę całkowicie czarną i tłustą. Nie da się tego zmyć wodą, jak zaleca producent (brak emulgatora). Jedyne
 co pomaga to dokładne mycie żelem pod prysznic i to 2-3 razy. Nie muszę
 chyba wspominać jak wygląda łazienka po tym wszystkim? Cała jest do 
mycia... Zużyłam, ale było to męczarnią...
Skład peelingu węglowego: Aqua,
 Sodium chloride (naturalna sól), Coffea Robusta Seed Powder 
(zmielone ziarna kawy), Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Oil 
(olej ze słodkich migdałów), Cannabis sativa (Hemp) Seed Oil (olej 
konopny) , Tocopheryl Acetate (wit. E), Activated Carbon Powder 
(węgiel aktywny).
Pure by Clochee, Mgiełka do twarzy, która się pieni i podrażnia - recenzja
Łatwo dostępne, całkiem niedrogie kosmetyki naturalne? Jestem na tak, chyba że nie jestem :D Mgiełka Pure by Clochee ma fajny skład
 (m.in. hydrolat lawendowy i różany, aloes, emolienty, ale... z 
właściwościami myjącymi, przez co się pieni). Przede wszystkim ta mgiełka dla mnie śmierdzi - ma nieprzyjemny, mdlący zapach, nie przypomina mi nic naturalnego, ale zapachy są kwestią gustu (mój mąż też go nie lubił). Jednak to, co najbardziej mi w niej przeszkadza to tworzenie piany! Spryskiwałam
 nią czystą skórę, a potem nakładałam humektanty w formie żelu (czasem 
kwas hialuronowy, czasem beta glukan, czasem aloes) i zawsze, ale to 
zawsze taka mieszanka powodowała, że miałam pianę na skórze - 
przeszkadzało mi to. Poza tym po kilku użyciach zaczęła mnie 
podrażniać, skóra była zaczerwieniona i piekąca, wróciły moje 
zaczerwienienia na policzkach :( No nie dla mnie ta "łagodząca" 
dobroć. Raz użyłam jej do rozmieszania sprawdzonej maseczki glinkowej - 
oj, to była istna katastrofa (mocne pieczenie, skóra czerwona jak 
burak). Wiem, że jest całkiem spora grupa osób, które miały podobne 
przejścia z tą mgiełką. Swój egzemplarz oddałam i wiem, że obdarowana 
jest jednak zadowolona. jak zawsze - wszystko zależy od cery, choć moja 
nie jest alergiczna ani bardzo wrażliwa. Kosztuje 35 zł/200 ml.
Skład:
 Aqua, Glycerin, Lavandula Angustifolia (Lavender) Flower Water,
 Aloe Barbadensis Leaf Juice, Rosa Damascena Flower Water, 
Panthenol, Chamomilla Recutita Extract, Linum Usitatissimum 
Seed Extract, Polyglyceryl-4 Caprate, Polyglyceryl-4 
Laurate/Sebacate, Polyglyceryl-6 Caprylate/Caprate, Citric 
Acid, Sodium Benzoate, Potassium Sorbate, Parfum, Limonene, 
Linalool.
Eos, Słynna kulka do ust i jełczenie
Swojego czasu zewsząd słyszałam ochy i achy na temat Eosów. Że naturalne, że fajne i takie "orydżinal". Kupiłam wersję Blueberry i Acai, poużywałam, a po chwili miałam zjełczały, śmierdzący balsam w niebieskim plastiku.
 Czy forma kulki jest wygodniejsza niż sztyft? Nie dla mnie, ale na 
pewno to coś innego i nie sprawia problemów w obsłudze - przynajmniej na
 początku. Jednak fanki małych lub wąskich torebek (jak ja) nie docenią 
okrągłego opakowania, które zabiera więcej miejsca niż podłużny sztyft. 
To też nie problem - swój najczęściej stosowałam po prostu w domu i już 
(są też wersje Eosów w sztyfcie). Niestety szybkie jełczenie, 
śmierdzący zapach zepsutego oleju jest już nie do zaakceptowania i 
obronienia! Nie był przeterminowany, nawet go nie zdążyłam długo używać 
kiedy zwyczajnie produkt się popsuł. Kosztuje ok. 20 zł/7 g. Dodam 
też, ze to według mnie bardziej balsam ochronny, nie nawilża, a jedynie 
natłuszcza usta. Jest też dość twardy.
Skład był naturalny. Ta wersja jest już chyba wycofana, ale dostępne są inne (mam nadzieję, że lepsze).
Tak
 to u mnie wygląda. Tyle znalazłam kitów w przeciągu ponad półtorej roku
 - moim zdaniem nie ma tego wiele, większość kosmetyków mi się jednak 
sprawdziła :) Znacie coś z mojej listy? A może chcecie podzielić się 
swoim kitem? 
Uwielbiam produkty z Froscha i biolaven ;)
OdpowiedzUsuńBiolaven też lubię, choć tu ani słówka chyba o nim nie ma :)))
UsuńNiestety nie rozumiem fenomenu Eosa, ale Frosha bardzo lubie zwlaszcza zel do wc ;D
OdpowiedzUsuńEosa i ja nie rozumiem, ufff, przynajmniej nie jestem sama :)
UsuńDobrze, że ostrzegasz 😅
OdpowiedzUsuńTak sobie marudzę tylko :D
UsuńMiałam kupić chemie Froscha ale podziękuję. Miałam peeling kawowy od
OdpowiedzUsuńBeauty Jar i był boski - piękny zapach ! Ale innych kosmetyków nie miałam. Kolorówka ALverde tak samo jak Alterra są przeciętne. Wole już użyć normalnej kolorówki
Naturalnej kolorówki - tej naprawdę fajnej - jest coraz więcej! Purobio, Felicea, Couleur Caramel to tylko niektóre. Na blogu jest trochę o tym, na IG też :)
UsuńNie pezepadam za naturalnymi środkami do prania czy gospodarstwa domowego, sorki. Naturalne produkty do włosów bardzo rzadko się u mnie sprawdzały.
OdpowiedzUsuńKażdy z nas ma wybór co do kosmetyków i domowej chemii. Ważny jest skład, opakowanie, ale i skuteczność :)
UsuńMnie właśnie te produkty z Froscha bardzo ostatnio zaciekawiły, bo wszyscy je chwalą, a tu jednak nie wszyscy :D
OdpowiedzUsuńWarto spróbować, ale jak dla mnie szału nie ma niestety :)
UsuńMiałam maskę do wlosów farbowanych Vianka. Nic kompletnie nie robiła. Eosa mam w zapasach. Muszę sprawdzić, czy nie zjełczał. ;)
OdpowiedzUsuńSzkoda, bo liczyłam na Vianka. Składy fajne ma :)
Usuńjak dla mnie to trochę dużo tego "kitu", zważywszy na to, że sama kupuję dużo kosmetyków i zazwyczaj są one strzałami w 10 lub średnie, ale przeważnie i tak mnie nie rozczarowują.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko!
To są niewypały w ostatnich 1,5 roku, więc wcale aż tak dużo nie ma :) Nie ma opcji, żeby się zawsze wszystko sprawdzało, nawet po przeczytaniu składu i setek czyichś opinii, bo każdy z nas jest inny przecież :)
UsuńUfff, mamy takie samo podejście do Froscha. Chociaż u mnie do kibelka, sprawdził się lawendowy. Nie barwi i nie zostawia dziwnych zapachów. No i eosa kocham! Ale tylko malinowego, przezroczystego i kokosowego. Bo reszta do dupki ����
OdpowiedzUsuńLawendowego akurat nie miałam, ale może kiedyś dam mu jeszcze szansę :)
UsuńMoże i dobrze ;)
OdpowiedzUsuńŻadnego z tych produktów nie miałam ale juz wiem, żeby ich nie kupować :p Kiedys korciłą mnie ta maska do włosów Vianek
OdpowiedzUsuńNa szczęście nie miałam do czynienia z tymi kosmetykami. Najbardziej rozbawiła mnie maska która całkowicie się spłukuje. Co za bubel! No i ta słynna szminka z eos- faktycznie, każdy nad nią się rozpływa. Dla mnie jednak ta forma aplikacji jest ogromnie kłopotliwa, nigdy jej więc nie kupiłam. I chyba dobrze zrobiłam. Nie mam żadnych naturalnych bubli prócz szamponu z sylweco z owsem, nie wiem, czy jeszcze go produkują. Zrobił z moich włosów meksyk...
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie znad filiżanki kawy :)
Lubie Froscha. Mam sentyment do tej marki używałam jej ponad 20 lat temu. Nie wszystko mi przypasowało, Najbardziej lubiłam płyn do mycia butelek dla dzieci ( tańszy o ponad połowę o dedykowanych płynów dla dzieci) i płyn do mycia powierzchni kuchennych.
OdpowiedzUsuńFrosch nieee. Zdecydowanie króluje u mnie YOPE! A co do hydrolatów, kadzidłowiec ok, czystek luzik, ale największy smród jakiego doznałam to hydrolat z kocanki włoskiej! Musiałam 40 sek po aplikacji nie oddychać, żeby go skończyć i nie wywalić!
OdpowiedzUsuńYope ma paskudne konserwanty, które często uczulają i których unikam, w kosmetykach także :( Hehe dla mnie kocanka z kolei spoko, pamiętam ten zapach z pracy w kwiaciarni i miło mi się kojarzy :D Tak to już jest z kosmetykami, a zwłaszcza z zapachami, że co nos to inna opinia.
Usuń